niedziela, 23 listopada 2014

Sam przeciw czołgom... Historia zapomnianego bohatera kampanii wrześniowej...

5 września kolumna  niemieckich czołgów naciera na ziemię piotrkowską. Zagrożony  okrążeniem 85 pułk Strzelców Wileńskich, wycofuje się,  jego odwrót ubezpiecza  plutonowy Stefan Karaszewski. Osamotniony stawia czoło przez dwie godziny 60 czołgom, niszcząc sześć, a następne kilkanaście uszkadzając. W końcu wyczerpawszy swe siły i zapas amunicji, rozsadza się ostatnim granatem...




Stefan Karaszewski urodził się 14 kwietniu 1915 roku, w Harbinie w północnej części Chin, gdzie jego ojciec pracował przy linii kolejowej łączącej Syberię z Władywostokiem. W Harbinie przebywało wówczas kilkanaście tysięcy Polaków, pracujących głównie przy budowie nowej linii kolejowej. Istniały polskie organizacje społeczne, wydawano polskie gazety, działały polskie kluby i wiele innych tego typu organizacji. Nawet, w 1915 roku założono polskie gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza, które istniało do 1949 roku. Gdy skończyła się I wojna światowa, a Polska pomału odzyskiwała długo upragnioną niepodległość Stefan i jego rodzina wrócili do Tomaszowa Mazowieckiego, miasta, z którego pochodził jego ojciec, Stanisław...

Niedługo po powrocie do Polski, ojciec ciężko zachorował, a rodzina popadła w biedę. Dlatego Stefan zaraz po skończeniu szkoły musiał podjąć pracę w pobliskiej fabryce włókienniczej. Nasz bohater swoją przygodę z wojskowością rozpoczął od wstąpienia do Związku Strzeleckiego „Strzelec”, z imienia którego odbył wiele kursów i szkoleń. W tym samym czasie ożenił się i kilka miesięcy później przyszła na świat jego córeczka Alicja...

Po powołaniu do wojska trafił do 85 pułku Strzelców Wileńskich, do kompanii karabinów maszynowych. Jego służba miała trwać do 10 września. Miał już nawet zakupiony bilet powrotny z Wilna do Tomaszowa Mazowieckiego. Ale jednak wszystko pokrzyżował atak Niemców na Polskę, 1 września 1939 roku. Wermacht w myśl taktyki blitzkriegu posuwał się do przodu, w głąb Polski siejąc za sobą spustoszenie i śmierć niewinnych.

Nasz bohater ze swoim 85 pułkiem Strzelców Wileńskich już pod koniec sierpnia włączył się do 19  Dywizji Piechoty, a ta z kolei stała się częścią odwodowej Armii „Prusy” generała Stefana Dęba-Biernackiego. Żołnierzy przewieziono pociągiem z Wilna do Łowicza. Dalej powędrowali piechotą w okolice Piotrkowa Trybunalskiego. Pułk zajął miejsce między Moszczenicą a Piotrkowem osłaniając fragment linii kolejowej, o ogromnym znaczeniu strategicznym. Spodziewając się szybkiego ataku ze strony Wermachtu,  chłopaki z pułku zaminowali wszystkie drogi i pola od strony zachodniej. 4 września niemieckie kolumny pancerne przerwały front pod Piotrkowem Trybunalskim. Następnego dnia do polskich pozycji zbliżało się kilkanaście niemieckich czołgów z 1 Dywizji Pancernej XVI Korpusu 10 Armii generała Waltera von Reichenau.  Jan Kruk-Śmigla, dowódca wileńskiego pułku dobrze wiedział, że jeśli nie wycofa swoich żołnierzy, czeka ich wszystkich śmierć  lub obóz jeniecki. Musiał szybko działać. Rozkazał więc odwrót. Wszyscy żołnierze wiernie przyjęli rozkaz i poczęli przygotowania do odwrotu. Wszyscy z wyjątkiem jednego... Oczywiście był nim nasz bohater Stefan Karaszewski, który zdecydował, że w pojedynkę będzie osłaniał odwrót towarzyszy...


Osamotniony plutonowy, dobrze wiedział, że nie wyjdzie z tego żywy, ale przynajmniej zatrzyma przez chwilę Niemców i uratuje kolegów. Gdy jeszcze czołgów nie było widać na horyzoncie, wziąwszy ze sobą kilka Mauserów zajął  stanowisko ogniowe położone na łące kilkadziesiąt metrów od toru kolejowego, na północ od wsi Kosów. Miało ono formę okopu i uzbrojone było w ciężki karabin maszynowy wz. 30, oraz sporą liczbę granatów w żelaznej skrzynce.

Po chwili na zachodniej części horyzontu pojawiło się około sześćdziesiąt  niemieckich maszyn. Zmierzały wprost na okopy, w których czekał już skryty i przygotowany Karaszewski. Pierwszą linią obrony były miny, których w ostatnich dniach wraz  z kolegami rozmieścił około tysiąca. Słysząc pierwszy wybuch, nasz bohater wyłania się z okopu  i za pomocą Mausera eliminuje próbującą się wydostać z palącego  czołgu załogę . Słysząc następne wybuchy, rzuca na ziemię Mausera, a dosiada najbliższy karabin maszynowy. Następny wybuch  i następna załoga wychodzi włazem na zewnątrz pojazdu. Po pancerzu bębnią tylko  pociski z CKM-u, a za chwilę trzy ciała bezwładnie padają nieopodal, na trawę. Nie przerywając serii Karaszewski przenosi ogień na nadjeżdżający motocykl z przyczepą. Jego załoga ginie. Nadjeżdżają kolejne maszyny, którym o dziwo udaje się uniknąć min. Kiedy są kilka metrów od okopu, Kraszewski chwyta granat, wyciąga zawleczkę i rzuca. Chwila ciszy  i nagle wybuch. Kolejny granat, kolejny wybuch. I tak przez dwie godziny. W ostatniej fazie Niemcy kryjąc się w bezpiecznej odległości za zabudowaniami okrążają stanowisko, które nadal się mocno broni. Obrońcy pozostało jeszcze tylko kilka naboi do Mausera i kilka granatów. Wystrzeliwuje ostatnie naboje w stronę nacierających Niemców i  ciska pozostałe granaty. Prócz ostatniego. Wyciąga z niego zawleczkę, ale zamiast rzucić w stronę wroga, przykłada sobie do gardła.

Niemcy przez długi czas bali się podejść do okopu. Gdy w końcu jednak to zrobili,  byli zdumieni i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Byli przekonani, iż opór stawiało przynajmniej kilku żołnierzy. Tymczasem na dnie okopu leżało tylko jedno ciało, z rozerwanym gardłem i poszarpaną twarzą...
Podczas dwugodzinnej walki plutonowy Stefan Karaszewski zdołał całkowicie zniszczyć sześć niemieckich maszyn i uszkodzić kilka kolejnych...A 85 pułk strzelców wileńskich z powodzeniem wycofał się na wschód....

Mieszkańcy Kosowa i Moszczenicy pochowali ciał bohaterskiego plutonowego na pobliskiej łące, obok przejazdu kolejowego w bezimiennej mogile. W październiku odkopano zwłoki i dokładnie przeszukano (czego nie uczyniono wcześniej). Znaleziono w kieszeni  munduru legitymację ze zdjęciem, książeczkę wojskową z wpisem o awansie na plutonowego (walczył w mundurze z dystynkcjami kaprala, nie zdążył sobie przypiąć dodatkowej belki na pagonach) oraz przekaz pieniężny z adresem jego matki, który umożliwił zawiadomienie rodziny.

Drugi pogrzeb miał charakter patriotycznej manifestacji. Zgromadziło się wtedy około 1000 osób z okolicznych miejscowości. A honory oddali mu nawet stacjonujący w miejscowości oficerowie niemieccy. Ostatecznie  rodzina jeszcze raz  ekshumowała ciało i przeniosła na cmentarz w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie spoczywa do dzisiaj.


W 1976 roku w miejscu gdzie znajdowało się stanowisko obronne naszego bohatera, spoczął głaz upamiętniający jego wielki czyn. Oprócz napisu widnieje na nim siedem trójkątów symbolizujących czołgi zniszczone przez Stefana Karaszewskiego oraz kółko – symbol motocykla zniszczonego ogniem polskiego CKM-u. Pomnikiem opiekuje się 86 Piotrkowska Drużyna Harcerska "Knieja" nosząca jego patronat.
We wrześniu 2010 roku prezydent Bronisław Komorowski odznaczył pośmiertnie plutonowego Stefana Karaszewskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

niedziela, 16 listopada 2014

Najstarsza polska piosenka....

Najstarszą znaną polską pieśnią jest Oj chmielu, chmielu, pochodząca jeszcze z czasów pogańskich przed przyjęciem chrztu w 966 roku. Jest śpiewana na całym obszarze Polski( a nawet po za granicami)  już przez ponad 1000 lat. A jej melodia wykorzystywana była przez takich artystów jak np. Fryderyk Chopin...


Pieśń chmielowa związana jest z polskim obrzędem weselnym Śpiewano ją o północy, kiedy to  następował moment oczepin. W wierzeniach pogańskich chmiel wraz z pieśnią odgrywał „magiczną rolę”, jeszcze do początku XX wieku matka oblubienicy, wprowadzając nowożeniców do domu obsypywała ich chmielem. Niektórzy badacze nawet domniemywali ,że w polskiej mitologii istniało bóstwo Chmielu(wzrostu i rozwoju). W czasach przedchrześcijańskich wierzono w ptaki-dusze, zatem ziarno rzucane na młodych mogło pełnić rolę pokarmu dla duchów przodków. Mogło tez być ofiarą składaną im i demonom dla przebłagania, by nie szkodziły młodej parze. Wiadomo tez że podczas pogańskich obrzędów używano piwa robionego właśnie z tej rośliny.

Oj chmielu, chmielu śpiewano jeszcze na weselach pod koniec  XIX wieku w dworach szlacheckich, i  domach chłopskich. Później zwyczaj utrzymał się tylko wśród chłopów.

W pieśni tej, która zachowała swoja archaiczną, najstarszą budowę melodii, powtarza się jeden motyw:g1-d1-e1.


Znane są podstawowe trzy wersje pieśni Oj chmielu, chmielu: 

 Wariant pierwszy:
Żebyś ty chmielu na tyczki nie lazł,

Nie robiłbyś ty z panienek niewiast,
Oj chmielu, oj niebożę,
To na dół, to ku górze,
Chmielu niebożę.
Ale ty chmielu po tyczkach łazisz,
Nie jedną pannę z wianeczka zrazisz.
Oj chmielu...
Oj chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
Nie będzie przez cię żadne wesele.
Oj chmielu...
Oj chmielu, chmielu, ty rozbójniku,
Rozbiłeś dziewczynę na pasterniku.
Oj chmielu...

 Wariant drugi:
Żebyś ty, chmilu,

na tyki nie loz,
nie robiułbyś ty
z paninek niewiast.
Ale ty, chmilu,
na tyki lezies,
niejedny pannie
wionek odbierzes.
Oj, chmilu, chmilu,
serokie liście, n
aso Marysie
zacepiliście.

I wariant trzeci:
Oj, chmielu, chmielu, ty bujne ziele,

Bez cie nie będzie żadne wesele.
Oj, chmielu, oj, niebożę,
Niech ci Pan Bóg dopomoże,
chmielu niebożę.
Żebyś ty, chmielu, na tyczki nie lazł,
Nie robiłbyś ty z panienek niewiast,
Oj, chmielu, oj niebożę…
Ale ty, chmielu, na tyczki włazisz,
Niejedną panienkę wianeczka zbawisz,
Oj, chmielu, oj niebożę…
Oj, chmielu, chmielu, drobnego ziarnka,
Nie będzie bez cię piwo, gorzałka.
Oj, chmielu, oj niebożę…
Oj, chmielu, chmielu, szerokie liście,
Już Marysieńkę oczepiliście.
Oj, chmielu, oj niebożę…

 W poniższym wykonaniu użyto trochę zmienionej wersji :



wtorek, 11 listopada 2014

Ile narodów walczyło w powstaniu warszawskim ?


Choć był to zryw Polaków przeciwko Niemcom, to jednak  po obu stronach walczyło wiele nacji. W szeregach powstańców walczyli cudzoziemscy mieszkańcy Warszawy, ale również, dezerterzy z Wermachtu i zbiegowie z nazistowskich obozów pracy i więzień. Historycy doliczyli się po stronie warszawiaków, aż 18 narodów, w tym Słowaków, którzy stworzyli odrębny pluton, Żydów, Węgrów, Francuzów, Brytyjczyków, Gruzinów oraz  Niemców. 


W szkole możemy się dowiedzieć, o brytyjskich i amerykańskich lotnikach, którzy wspomagali powstańców zrzutami, które w większości i tak wpadały w ręce Niemców, ale mało kto wie, że po stronie Polaków walczyło łącznie kilkanaście narodów, praktycznie z całego świata. Od Polaków walczących na zrujnowanych ulicach odróżniała ich opaska w swoich barwach narodowych, noszona obok biało-czerwonej.

Oprócz wyżej wymienionych brytyjskich i amerykańskich lotników, w misjach zrzutowych brali udział piloci z 31 i 34 Dywizjonu  SAAF-sił południowoafrykańskich. W  skład samego  RAF'u wchodziło wielu obcokrajowców, głównie z brytyjskich kolonii - Irlandczycy z Ulsteru, Kanadyjczycy i Australijczycy.

Największą grupą cudzoziemskich uczestników powstania byli Słowacy, którzy utworzyli własny, pluton, otrzymali nawet prawo do posługiwania się swoimi barwami narodowymi. Był to pluton 535 tzw. pluton Słowaków, który walczył na Czerniakowie. W 1939 roku Słowacy w Warszawie stanowili znaczą mniejszość, a po wybuchu wojny jej przywódcy powołali do życia Słowacki Komitet Narodowy, który zwrócił się  do Polskiego Państwa Podziemnego z prośbą o utworzenie oddziału słowackiego u boku AK.  Dowództwo dało zielone światło. Jego dowódcą został Mirosław Iringh. 1 sierpnia pluton brał udział w walkach o Belweder. Od 10 sierpnia  Słowacy obsadzali bloki pomiędzy ulicami Fabryczną a Przemysłową, odpierając ataki niemieckie ze strony gmachu Gimnazjum im. Stefana Batorego. Po reorganizacji, oddział utworzył III pluton w 1 kompanii I batalionu "Tur". Od 20 sierpnia pluton walczył na ulicy Solec na wysokości ulicy Mącznej, gdzie odpowiadał za cypel czerniakowski. W nocy 14 września pluton został odcięty od oddziałów i zmuszony wycofać się na ulicę Zagórną. Utrzymał te pozycje do 16 września, walcząc na przyczółku czerniakowskim wraz z żołnierzami 3 Pomorskiej Dywizji Piechoty. Walki z ponad pięćdziesiątki żołnierzy przeżyło dziewięciu, którzy 23 września przeprawili się na Saską Kępę.

Opaska 535 plutonu Słowaków  z godłem państwowym 

W skład plutonu 535 wchodzili także Gruzini, byli to głównie zbiegli jeńcy sowieccy, a także Czesi i  Ormianie, których spora diaspora zamieszkiwała od kilku pokoleń w stolicy. Gruzini wchodzili również w skład m.in. 2. Harcerskiej Baterii Artylerii Przeciwlotniczej, Zgrupowania Chrobry II i Oddziału Osłonowego Wojskowych Zakładów Wydawniczych.

Pluton 353 Słowaków 
Liczną grupę obcokrajowych powstańców stanowili  także Węgrzy. Po części były to osoby mieszkające w przedwojennej Warszawie. Ale dużą grupę walczących po stronie polskiej Węgrów stanowili dezerterzy z  podporządkowanego Niemcom  II Korpusu Rezerwowego, dowodzonego przez generała Antala Vattaya. Chociaż węgierskie wojska otrzymały zakaz pomagania Polakom, to szybko okazało się, że węgierscy żołnierze jawnie sympatyzowali z Polakami. Węgrzy często oferowali powstańcom  żywność i broń, a także  ich posterunki przepuszczały polskie oddziały partyzanckie zmierzające do miasta. Niemcy obawiali się tylko jednego- tylko żeby cały węgierski Korpus nie przeszedł na stronę powstańców. Przeczucie Niemców nie zawiodło, bo  już 15 sierpnia 1944 roku odbyły się tajne pertraktacje pomiędzy dowództwem II węgierskiego korpusu rezerwowego gen. Beli Lengyela, a szefem mokotowskiego Biura Informacji i Propagandy płk. Janem Stępniem „Szymonem”. Węgrzy zaoferowali przejście ok. 20 tys. wojsk węgierskich znajdujących się na terenie okupowanej Polski na polską stronę oraz militarne wsparcie Armii Krajowej w akcji Burza. Według planu przedstawionego przez Węgrów przedstawiciel KG AK miał polecieć samolotem do Budapesztu w przebraniu węgierskiego oficera aby na ten temat rozmawiać bezpośrednio z Horthym, który chciał wykorzystać kontakty Polaków do przejścia na stronę aliantów. Podczas kolejnego spotkania między gen. Lengyelem i gen. Szabo płk. Stępień oświadczył, że AK nie może udzielić żadnych gwarancji co do powodzenia rozmów z aliantami, ponieważ równie trudna jest sytuacja Polaków. Wobec tego dowództwo węgierskie zaoferowało transport przedstawiciela AK własnym samolotem do Londynu w celu przeprowadzenia trójstronnych rozmów na ten temat z przedstawicielami aliantów. O rokowaniach dowiedział się niemiecki wywiad, który odwołał węgierskie dywizje z frontu nad Wisłą.

Węgrzy na ogół nie kryli się ze swymi sympatiami dla walczącej Warszawy i ludność Ursynowa wysłuchała ze wzruszeniem nabożeństwa polowego, po którym orkiestra 5. węgierskiej dywizji rezerwowej odegrała polski hymn narodowy- Lesław Bartelski, Mokotów 1944

W powstaniu walczyli również dezerterzy z wielonarodowych sił niemieckich, w których skład chodziły siły azerbejdżańskie, wschodniomuzułmańskie i kozackie- przeważnie do wermachtu wcielani siłą. Po ciężkich przeżyciach w niemieckiej armii, gdzie często byli traktowani "jak psy", dziękowali, że mogą walczyć w polskiej armii, gdzie czują się znakomicie i wyrażali wdzięczność, że Polacy ich przyjęli.

Zdarzały się również przypadki zdezerterowania, a raczej przejścia na stroną polską samych Niemców. Jednym z takich był podoficer Luftwaffe Willy Lampe, który w Zgrupowaniu Bartkiewicz działał m.in. na ul. Królewskiej i uczył Polaków obsługi broni niemieckiej. I nie był to przypadek odosobniony, takich przejść było dużo więcej np, Alzatczyka, który w czasie walk frontowych przeszedł na stronę polską. Polacy nazywali go "Degolistą", przed wojną był nauczycielem i podkreślał, że jako Alzatczyk nie czuje się Niemcem. Zginął w połowie sierpnia w rejonie ul. Grzybowskiej...

Do mniej licznych narodowości walczących w powstaniu należeli Francuzi. Jednym z powstańców francuskiego pochodzenia był niezeznany z imienia i nazwiska o pseudonimie "Gwiazdka"  uczestniczący w walkach w rejonie ul. Rozbrat. Wsławił się zniszczeniem niemieckiego Goliata. Goliaty były to zdalnie sterowane miny samobieżne. połączone z operatorem za pomocą kabla. W czasie powstania wykazały się dużą skutecznością w niszczeniu powstańczych barykad i umocnień.
W powstaniu walczyli także Włosi, uczestniczący w działaniach m.in. w Śródmieściu i na Starym Mieście. Znana jest postawa włoskich restauratorów z ul. Marszałkowskiej organizujących wyżywienie dla powstańców. Włosi służyli także w oddziałach jako kucharze.

Pośród powstańców odnaleźć można było tak egzotycznych, jak na przykład  czarnoskóry Nigeryjczyk August Agbola O'Brown ps. Ali, walczący na Śródmieściu Południowym w okolicach ulicy Wspólnej, Marszałkowskiej i Wilczej, pod rozkazami  kpr. Aleksandra Marcińczyka („Łabędź”) w batalionie  „Iwo-Ostoja”.
August  Agbola O'Brown ps. Ali 
W postaniu zdarzały się tez nazwiska brzmiące bardzo rosyjsko. I trudno określić czy byli to Rosjanie czy może przedstawiciele innych narodów ze wschodu. Wiadomo jednak, że w oddziałach 1 Armii Wojska Polskiego dowodzonej przez Zygmunta Berlinga, która podjęła próby pomocy powstańcom, byli także Rosjanie. We wrześniu  oddziały Berlinga wzięły udział w walkach o Pragę, a następnie podjęły ograniczone próby przeprawy przez Wisłę i utworzenia przyczółków na Górnym Czerniakowie, Powiślu i Żoliborzu. I może to w pewnym sensie tłumaczy występowanie pośród powstańców, żołnierzy z rosyjskimi nazwiskami i akcentem.


Do powstania przyłączyła się większość spośród 348 Żydów, uwolnionych 5 sierpnia  z obozu  przy ul. Gęsiej („Gęsiówka”), przez  batalion "Parasol". Wśród uwolnionych dużo liczbę stanowili Żydzi pochodzenia zagranicznego- przywiezionych wagonami do Warszawy, obywateli  Grecji, Holandii, Francji,  Niemiec i Węgier. W powstaniu brali oni udział w działaniach fortyfikacyjnych i  pomocniczych (transportowali rannych i broń, gasili pożary). Niektórzy również walczyli z bronią w ręku. Ponadto w powstaniu wzięło udział wielu Żydów ukrywających się na terenie miasta. Byli to głownie członkowie  Żydowskiej Organizacji Bojowej, którym udało się przeżyć powstanie w getcie.


To, że w powstaniu walczyli przedstawiciele wielu narodowości, było nagłaśniane  przez prasę powstańczą, by podnieść ducha walczących Polaków i pokrzepić ludność cywilną. Trudno powiedzieć co się stało z walczącymi obcokrajowcami. Pewnie większość pozostała , osiedlając się na terenie powojennej Polski. A reszta, tak jak  August Agbola O'Brown, wyemigrowała na Zachód do Wielkiej Brytanii, albo  USA przed komunistycznym aparatem terroru....



Polecam przeczytać także :
Jedyny czarnoskóry powstaniec warszawski...

Polak Węgier dwa bratanki, czyli dlaczego w 1939 roku Węgrzy odmówili Hitlerowi ataku na Polskę...


Źródło:
Norman Davies- Powstanie '44 
www.1944.pl

niedziela, 9 listopada 2014

Trójkąt trzech cesarzy...

Trójkąt Trzech Cesarzy, to miejsce, które przed I wojną światową było znane w całej Europie. Ciągnęły do niego rzesze- tętnił życiem, bo przecież był  ewenementem na skalę światową- w końcu rozdzielał  trzy cesarstwa- Austrii, Prus i Rosji. Dziś jest kompletnie zapomniany.  


Trójkąt Trzech Cesarzy obecnie 

By sięgnąć początku historii Trójkąta trzech Cesarzy musimy cofnąć się do roku 1815, kiedy to na Kongresie Wiedeńskim,  teren Księstwa Warszawskiego został znów podzielony między trzech zaborców. I tak u zbiegu trzech rzek: Przemszy, Białej Przemszy oraz Czarnej Przemszy spotkały się rubieże:  Królestwa Polskiego w unii z Rosja, Prus oraz Rzeczypospolitej Krakowskiej pod protektoratem trzeciego zaborcy. Następnie po powstaniu listopadowym 1831 - 1846 po włączeniu Królestwa Polskiego do Rosji jako autonomicznej prowincji, był to trójstyk granic Rosji, Prus i Rzeczypospolitej Krakowskiej.

Dopiero po wcieleniu Rzeczpospolitej Krakowskiej w 1846 roku do Austrii, ziemie zaborców oficjalnie spotkały się w Mysłowicach. Od tego roku miejsce nazywano „Drei Lander Ecke”. Właściwe tłumaczenie powinno brzmieć Kąt Trzech Krajów, jednak w XIX wieku, tę nazwę niefortunnie przetłumaczono jako „Trójkąt Trzech Krajów”. Do zmiany nazwy miejsca doszło po wojnie prusko-francuskiej. W 1871 roku nastąpiło zjednoczenie Niemiec pod przewodnictwem Prus i powstała Rzesza Niemiecka. A obok cesarza Austrii i Rosji pojawił się Niemiecki. Dwa lata później utworzono Związek Trzech Cesarzy, a nad Przemszą powstał „Drei Kaiser Ecke”. Podobnie jak wcześniej źle przetłumaczono nazwę. Zamiast Kąt wymawiano Trójkąt. Nazwa przetrwała do zakończenia I wojny światowej.

Dziś te tereny jak i same rzeki są częścią miast; Mysłowic oraz Sosnowca. Gdybyśmy jednak wrócili do czasów gdy trójką przeżywał swoje najlepsze lata, to miejscowościami granicznymi były: od strony Prus  Brzęczkowice/Słupna, ze strony rosyjskiej Modrzejów, a ze strony austriackiej Jęzor- dzielnica Jaworzna.







Do czasów pierwszej wojny światowej Trójkąt Trzech cesarzy był niezwykle znany w całej Europie. Jak można było przeczytać w ówczesnych gazetach, trójkąt tygodniowo odwiedzało  od 3 do 8 tysięcy turystów. Po rzekach pływały dwa parostatki, a dodatkową atrakcją stała się wybudowana w 1907 wieża Bismarcka, w zniesiona na pobliskim wzgórzu- kiedyś Bismarcka- dziś Kościuszki. Miała ona 20 metrów wysokości i platformę widokową na górze. Wielkie kamienne bloki i grube mury symbolizowały pruską potęgę. Z platformy widokowej można było podziwiać jak daleko sięgają tereny niemieckie. W pogodne dni ujrzeć w oddali można było Kraków, a nawet Tatry. Została ona rozebrana najprawdopodobniej w 1937 roku. Kamienie z wieży zostały wykorzystane przy budowie katowickiej Katedry (według innych źródeł – do budowy schodów kościoła w Brzęczkowicach lub w obu tych miejscach).

Lata Trójkąta Trzech Cesarzy, to jednakowo lata świetności samych Mysłowic, które po kongresie stały się miastem granicznym. I zarazem bardzo atrakcyjnych turystycznie. W krótkim czasie liczba mieszkańców wzrosła dwudziestokrotnie. "W roku 1913 było w Mysłowicach 110 restauracji. Ludzie kąpali się w Przemszy, łowili ryby. To była ozdoba miasta, miejsce wypoczynku ludzi z całej okolicy. Mimo że po I Wojnie Światowej granica była od Trójkąta daleko, ludzie nadal chodzili tam na spacery, a dzieci zimą jeździły z góry na nartach.”

Powstała masa pocztówek z motywem Trójkąta Trzech cesarzyMożna wyróżnić kilka ich głównych rodzajów: widok na teren z wizerunkami trzech cesarzy, trzech flag czy też innych wariacji na temat podkreślenia, o jakie miejsce chodzi (czasem pocztówka dwuobrazkowa z Wieżą Bismarcka); widok na teren bez wizerunków cesarzy, ale z bardziej szczegółowo przedstawionymi elementami krajobrazu – łodzie, zabudowania, most; pocztówki z Wieżą Bismarcka; mapy z miejscem, gdzie stykały się granice trzech cesarstw.

Pocztówka z motywem Trójkąta Trzech Cesarzy 

Choć po II wojnie światowej i nowym podziale zrujnowanej Europy o trójkącie nikt już nie pamiętał, to obecnie miejsce to odzyskuje swoją historyczną świetność. W dzień po wejściu Polski do Unii Europejskiej, 2 maja 2004 odbyło się na terenie trójkąta spotkanie prezydentów: Jaworzna, Sosnowca i Mysłowic oraz zamontowano tablice z napisem:

W miejscu, w którym niegdyś stykały się granice trzech zaborów dzisiaj świętujemy wstąpienie Polski do Unii Europejskiej i jesteśmy dumni, że wspólnie budujemy Europę bez granic...
Trójkąt Trzech Cesarzy - obelisk

niedziela, 2 listopada 2014

Co tak naprawdę Hitler myślał o Polakach....

"Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie... Polacy, według mojej opinii i na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem(...)  Polacy powinni być asymilowani do społeczności niemieckiej jako element wartościowy rasowo(...)"


Wycinek z "Głosu Wielkopolski"

W jednym z numerów "Głosu Wielkopolski" z  1947 roku, pojawił się  nietypowy artykuł, jak sam autor zaznacza oparty na informacji od agencji United Press. Pod koniec wojny Amerykanie mieli znaleźć w jednym z frankfurckich bunkrów tajny memoriał Hitlera, skierowany do  Heinricha Himmlera z 4 marca 1944 roku. Hitler wspominał tam o Polakach w sposób nietypowy, wręcz niewyobrażalny. A pisał mianowicie tak: 


„Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie... Polacy według mojej opinii, oraz na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany.  
Na podstawie ostatnich badań, powadzonych przez Reichsrassenamt uczeni niemieccy doszli do przekonania, że Polacy powinni być asymilowani do społeczności niemieckiej jako element wartościowy rasowo. Uczeni nasi doszli do wniosku, że połączenie niemieckiej systematyczności z polotem Polaków dałoby doskonałe wyniki" - pisał kat Polaków.
Prócz wycinka z powojennej prasy, nie znajdziemy innych źródeł potwierdzających by Hitler coś takiego w ogóle napisał. Patrząc na okres wydania tej wiadomości (1947 rok, czyli w już dwa lata po wojnie) można się domyśleć, że być może dziennikarze chcieli pokazać jak to dzielny, dumny i waleczny naród, zalazł za skórę niemieckiemu agresorowi, a  sam Hitler miał bardziej ludzkie oblicze i  doceniał polski ruch oporu. Z drugiej jednak strony, może Führer  myślał tak samo, jak jego poprzednicy: Fryderyk II i Otto von Bismarck, u których  obsesyjna nienawiść do Polaków  mieszała  się z mniej lub bardziej ukrytym podziwem.

Ciężko uwierzyć w informację, że Hitler okazałby się nagle zawziętym miłośnikiem Polaków, jako narodowi równemu niemieckiemu. Zwłaszcza po wszystkich opiniach wyniesionych z prywatnych rozmów czy też z jego głównego dzieła Mein Kampf. Jak i samych czynów; już w kilka miesięcy po napisaniu owego memoriału Hitler wydał rozkaz zrównywania Warszawy z ziemią. Pomimo tego, możemy potraktować tę notkę jako swojego rodzaju ciekawostkę. A Wy co o tym sądzicie?


Źródło:
Wycinek z Głosu Wielkopolski- " Co myślał naprawdę Hitler o Polakach z roku 1947 


niedziela, 26 października 2014

Jedyny czarnoskóry powstaniec warszawski...

Wśród tysięcy powstańców idących w bój o wolną Warszawę był strzelec Agbola, ps. „Ali”- czarny przybysz z Afryki. Urodził się na terenie dzisiejszej Nigerii, skąd przybył do Polski. U nas poczuł się pełnoprawnym obywatelem na dobre i złe. Jego poczucie obowiązku i przywiązania sprawiło, że we wrześniu 1939 roku, bez wahania zgłosił się na ochotnika do obrony Warszawy.


August Agbola O’Brown urodził się 20 lipca 1895 roku w Nigerii jako syn Nigerczyka Wallace’a i Polki Józefiny. Jako młody chłopak zaciągnął się do służby na brytyjskiej jednostce handlowej, z którą popłynął do Wielkiej Brytanii. Następnie trafił do Gdańska, a raczej do Wolnego miasta Gdańska. Skąd w 1922 roku przyjechał  do Warszawy, gdzie zamieszkał przy ulicy Złotej, a potem Hożej. Z zawodu był muzykiem jazzowym – perkusistą, pracował w najlepszych warszawskich klubach. Często był widywany na ul. Marszałkowskiej, koło Ogrodu Saskiego. W otoczeniu uchodził za człowieka niezwykle inteligentnego i bystrego, a zarazem za bardzo przystojnego  i schludnego. Nosił jasne garnitury i kolorowe krawaty, do tego na głowie borsalino. Sam mówił, że jest dobrym poliglotą- ponoć znał pięć języków. W Warszawie szybko się zasymilował i poznał swoją pierwszą żonę Zofię( nazwisko panieńskie nieznane) Wiadomo tylko o niej tyle, że pochodziła z Krakowa. Miał z nią dwójkę dzieci, urodzonego w maju 1928 roku syna, Ryszarda i córkę Aleksandrę, urodzoną rok później- 19 września 1929. W 1932 roku rozstał się z pierwszą żoną, o czym głośno było na łamach „Tajnego Detektywa".


We wrześniu 1939 roku, zgłosił się na ochotnika do obrony Warszawy. Więcej na temat walk naszego nigerczyko-polaka w Kampanii wrześniowej nie wiadomo. Ale z czystym sercem możemy stwierdzić, że został skierowany tam, gdzie był aktualnie potrzebny.

W czasie niemieckiej okupacji stolicy, O'Brown utrzymywał się z handlowania sprzętem elektrycznym. W konspiracji był kolporterem podziemnej prasy i pomagał ukrywającym się.
Andrzej Zborowski wspominał:
„Było to w roku 1942 lub 1943, zdarzyło mi się wejść do sklepu elektrotechnicznego na rogu Marszałkowskiej i dawnej Piusa. Zacząłem wybierać z pudła jakieś potrzebne mi śrubki, kiedy wszedł do sklepu Mr Brown z gustowną walizeczką i spytał sprzedawcę, czy jest potrzebny. Oczywiście panie opalony – odparł kupiec – daj pan. Murzyn otworzył walizkę, sprzedawca w niej pogrzebał, wyciągnął co mu było potrzebne. A teraz chodź pan, panie opalony do kantorku – padła propozycja sprzedawcy. Słychać było na początku szelest liczonych pieniędzy za dostarczony towar, tak zwanych młynarek, po czym czuły i romantyczny ton odbijanej butelki z wódką... Następnie usłyszałem głos chuchnięcia i mlaskanie przy zakąsce. Później było coś na drugą nóżkę i dostawca zabrawszy swoją walizeczkę równym krokiem opuścił sklep”

W powstaniu warszawskim nasz afrykański kolega walczył na Śródmieściu Południowym w okolicach ulicy Wspólnej, Marszałkowskiej i Wilczej, pod rozkazami  kpr. Aleksandra Marcińczyka („Łabędź”) w batalionie  „Iwo-Ostoja”, pod pseudonimem "Ali". Potwierdzają to relacje powstańca  Jana Radeckiego ps. „Czarny”, który wskazał, że widział czarnoskórego mężczyznę w dowództwie batalionu Iwo przy ul. Marszałkowskiej 74, być może w łączności, w centrali telefonicznej. Radecki jednak nie zapamiętał ani nazwiska, ani pseudonimu widzianego czarnoskórego mężczyzny.

"Ali"  przeżył powstanie. Nie dostał się do niewoli, tylko wyszedł z miasta  razem z cywilami. Nie wiadomo jak to zrobił, ani gdzie pozostawał w pierwszych powojennych latach. W 1949 roku Agbola zgłosił się do Związku Bojowników o Wolności i Demokrację . W ankiecie personalnej napisał, że brał udział w obronie Warszawy w 1939 roku, a także, w powstaniu warszawskim. Szczerze mówiąc,  przyznanie się w tamtych latach do służby w AK, nierzadko skutkowało więzieniem albo karą śmierci. Ale naszemu bohaterowi znów się poszczęściło. Pod koniec lat 40 i na początku lat 50, grywał w warszawskich klubach i restauracjach. A w 1949 roku pracował nawet w  Wydziale Kultury i Sztuki Zarządu Miejskiego w Warszawie. 1953 roku ożenił się po raz drugi z Olgą Miechowicz i  miał z nią córkę Tatianę. A w  1958 roku emigrował wraz z rodziną do Wielkiej Brytanii... gdzie zmarł w 1976 roku...


„Życiorys Agboli to historia człowieka, który uznawał Polskę za swoją drugą ojczyznę i czuł się jej pełnoprawnym obywatelem. Wśród tysięcy ochotników w Powstaniu był też strzelec Agbola, ps. » Ali «, przybysz z Afryki”- "prawdziwy" Polak i patriota.

poniedziałek, 20 października 2014

Tadeusz Dzierzbicki... jedyny polski terrorysta-samobójca.


 18 maja 1905 roku, około godziny 11 do kawiarni na ulicy Miodowej wchodzi mężczyzna z dziwnym zawiniątkiem, za nim dwóch  żandarmów. Za chwilę ulicą targa ogromny wybuch, po czym słychać tylko jęki i krzyki rannych. Pod gruzami zniszczonej werandy leżą rozszarpane ciała trzech mężczyzn- dwojga policjantów i samego zamachowca. 


Jak był skory mówić Walery Sławek, samoofiara była obca duchowi polskiego terroryzmu. I trudno nie przyznać mu racji. Jedyną osobą, która zdecydowała się na samobójczy zamach był Tadeusz Dzierzbicki- człowiek bardzo dobrze wykształcony i kulturalny. W 1905 roku wrócił  z Paryż z tytułem inżyniera elektrotechnika. Zamieszkał w Warszawie przy placu Zbawiciela, pod nazwiskiem Dobrowolski i od razu wciągnął się w konspiracyjną działalność. Ze względu na swoje wykształcenie i doświadczenia był idealnym kandydatem na organizatora bojówkowego laboratorium. Istotnie w 1905 roku zajął się produkcją materiałów wybuchowych w wynajętym przez siebie mieszkaniu. Walery Sławek pisał o nim :
W wynajętym przez siebie mieszkaniu w oficynie przy ul. Nowowiejsckiej fabrykował nitroglicerynę, skupując  całymi dawkami w aptekach kwas solny, siarczany i glicerynę. To prymitywne laboratorium , w którym niekiedy po kilka razy dziennie następowały małe eksplozje przy produkcji, było wymownym obrazem, w jakich warunkach i jakimi siłami zaczynaliśmy walkę. 
Bojówka PPS długo planowała zamach na generała-gubernatora Maksymowicza. Bojownicy przez wiele tygodni obserwowali każdy krok bojaźliwego generała. Cel był prosty; poznać jego obyczaje i wybrać najlepszy moment na zamach, który w praktyce nie malował się tak kolorowo. Maksymowicz  był nieuchwytny; podróżował niezbyt często, a jak już to robił to w towarzystwie obstawy. W końcu rewolucjoniści doszli  do wniosku, że najlepszą  okazją będzie 18 maja, gdy Maksymowicz będzie jechał z Belwederu na niedzielne nabożeństwo w cerkwi znajdującej się na rogu ulic Długiej i Miodowej. Do zadania zgłosił się oczywiście na ochotnika nasz Dzierzbicki, załamany po śmierci brata, który zginął zaledwie miesiąc wcześniej podczas manifestacji. Do zamachu postanowił użyć trzy kilogramy nitrogliceryny. Osobiście wykonał z niej żelatynę wybuchową. O konstrukcji bomby nic nie wiadomo, świadkowie opisali ją po prostu jako "paczkę".

Zdjęcie przedstawiające skutki samobójczego zamachu Tadeusza Dzierzbickiego na ulicy Miodowej, dzień po zdarzeniu.
18 maja, o godzinie 11 Dzierzbicki  przybył na werandę cukierni Vincentiego przy ul. Miodowej, gdzie przejeżdżać miał Maksymowicz. Wszedł spokojnie do środka trzymając w ręku małe zawiniątko, zajął stolik i zamówił kawę. Niedługo po tym do cukierni weszło dwóch agentów policji, od razu podeszli do stolika, przy którym siedział Dzierzbicki i zażądali aby ten poszedł z nimi. Następnie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Paczuszka, z która leżała na stoliku, teraz spadała na ziemię wydając martwy dźwięk ogarniający całą salę. Chwila ciszy, a następnie tylko ogromny, ogłuszający huk wybuchu i dym ogarniający całą werandę i część ulicy. W miarę gdy dym razem z żelastwem i drewnianymi częściami werandy opadały, nasilały się krzyki rannych.  Gdy dym całkowicie opadł, ludzie zbiegli by zobaczyć co się tak właściwie stało. Widok był naprawdę okropny- wśród zawalonych części cukierni leżały trzy trupy z rozprutymi brzuchami. Były to resztki zwłok zamachowca i dwóch  agentów. Na ulicy leżał jeszcze jeden martwy mężczyzna i kilkanaście ciężko rannych przypadkowych przechodniów.

Tak oto Tadeusz Dzierzbicki stał się jedynym terrorystą-samobójcą w całej burzliwej historii rewolucji początku XX wieku. Chociaż Konstantin Maksymowicz przeżył zamach, to tak się przestraszył, że zamknął się w twierdzy Zagrze i nie ruszał się z niej na krok. Po kilku miesiącach tchórzliwy gubernator został odwołany ze swojego stanowiska. Ofiara Tadeusza Dzierzbickigo nie poszła na marne...

Źródło: 
Wojciech Lada- "Polscy Terroryści"

poniedziałek, 13 października 2014

Ciekawostki o Polskich Terrorystach w pigułce (Rewolucja w zaborze rosyjskim, lata 1905-1907)


  • Tylko w samym roku 1906, Polacy dokonali 1245 zamachów terrorystycznych, z czego połowę na instytucje rządowe, pozostałe zaś na przedstawicieli carskiego aparatu władzy. W skrócie znaczy to tyle, że statystycznie każdego dnia dokonywano co najmniej trzech zamachów. W następnym roku impet opadł do 2,5 zamachów dziennie.
  • Generał-gubernator Konstantin Maksymowicz po nieudanym zamachu samobójczym na jego życie zamknął się i nie ruszał ani na krok z twierdzy Zegrze. Jego następca Gieorgij Skałon- wsławiony wojownik z wojny rosyjsko-tureckiej, po niespełna roku znalazł się na skraju załamania i nie wychylał nosa z Belwederu. 
  • W 1905 roku w Warszawie wydano 3 wyroki śmierci, rok później było ich już 47, a w 1908 roku 184. W ciągu dziewięciu miesięcy 1908 roku w całej Rosji wydano 1304 najwyższe wyroki, wśród których było aż 364 wyroków na Polakach, co stanowi 26,5% ogółu. Dla porównania we Francji, Anglii czy Hiszpanii rocznie wydawano średnio 40 kar śmierci. 
  • W samym tylko 1906 roku i w samej tylko Warszawie brakowało 16 oficerów, 40 rewirowych,  i ponad 450 stójkowych, co stanowiło 40 % ogólnego etatu- chętnych oczywiście nie było.
  • Największą akcją bojówki PPS był napad na pociąg  pod Bezdanami. Wzięło w nim udział 17 bojowców, w tym czterech późniejszych  polskich premierów: Tomasz Arciszewski, Walery Sławek, Aleksandr Prystor i oczywiście sam Józef Piłsudski. W sumie zrabowano  200 tysięcy rubli. 
  • Kiedyś u chłopa w podkieleckiej wsi Radkowice odkryto skrytkę zawierającą 357 browningów, odpowiednią do nich liczbę amunicji i bomby. 
  • Jedynym polskim rewolucjonistą, który zdecydował się na samobójczy zamach był Tadeusz Dzierzbicki. Dokonał on nieudanego zamachu na generała-gubernatora Konstantina Maksymowicza. 
  • W Polsce pod zaborem rosyjskim w latach największego terroru( 1904-1907) było: ponad 5 tysięcy członków Rewolucyjnej Frakcji PPS i ok. 3 tysiące bojowników z innych partii, przeciwko 240-tysięcznej armii rosyjskiej stacjonującej w Królestwie, to tego należy dodać jeszcze ponad 10 tysięcy policjantów i rozbudowaną siatkę szpiegów i donosicieli. 
  • W czasie rewolucji po Królestwie krążyło około 23 tysiące browningów, które przemycano z Berlina, Hamburga, Wiednia a czasem nawet kupowano lub wymieniano się z rosyjskimi żołnierzami, często również zdobywano je w akcji m.in na napadanych żandarmach. Jak pisała Aleksandra Szczerbińska, późniejsza żona Piłsudskiego : "Dostawy broni dla bojówki zaczęły się nieregularnie z zagranicy do Polski z wielkimi trudnościami, rozwinęły się z czasem tak wspaniale, ze na wiosnę 1906 otrzymywałam i wysyłałam transporty prawie każdego dnia"
  • W dobrym dla organizacji roku 1906 roku jej wpływy od lipca do października wyniosły 187 440 rubli, z których na utrzymanie okręgów przeznaczono 25 710 rubli, zaś na działanie Centralnego Komitetu Robotniczego 45 200 rubli.  Na organizację akcji terrorystycznych wdano 8162 ruble, a zaledwie o 2 tysiące mniej, 6212 rubli, na utrzymanie sztabu. 
  • W 1905 roku w więzieniach w Królestwa Polskiego odsiadywało karę średnio 85 tysięcy Polaków, w roku następnym liczba ta wzrosła do 111,5 tysiąca. W następnych latach więźniów tylko przybywało, w roku 1910 ich liczba osiągnęła pułap 180 tysięcy. 
  • Więźniowie przetrzymywani w  izolacji w carskich więzieniach podczas śledztwa często cierpieli na takie przypadłości jak: utrata mowy, śpiączka, halucynacje, a przede wszystkim mania samobójcza. W 1910 roku odnotowano w wiezieniach 142 samobójstwa, zaś w 1912 roku - 121. W tych statystykach nie odnotowano jednak samobójstw popełnianych już po wyjściu na wolność- a takie nie były rzadkością. 
  • Często rewolucjoniści przekupowali carskich urzędników, lub policjantów; np. w 1906 roku, przed akcją odbicia 10 więźniów z Pawiaka przekupiono samego pomocnika naczelnika więzienia, oferując mu kwotę 10 tysięcy rubli, podczas gdy jego wynagrodzenie wynosiło ok. 700 rubli rocznie.
  •  Pod względem rozmiarów nic nie przebiło ucieczki więźniów z lubelskiego Zamku. Uciekło ich wtedy jednorazowo czterdziestu. W tym dwudziestu z nich było w szeregach bojówki PPS. A dziesięciu groziła kara śmierci za napady na kasy kolejowe. 
  • W listopadzie 1905 roku, w Krakowie powstała pierwsza bojowa szkoła. Na szkoleniach rewolucjonistów uczono: posługiwania się bronią palną, pracy z materiałami wybuchowymi, czytania map, anatomii, umundurowania carskiej armii, jak również podstawowych elementów z zakresu dywersji, np.: jak zniszczyć rosyjskie działa, lub jak odciąć łączność telegraficzna i telefoniczną.
  • Pewnego dnia Ludwik Śledziński, przebywający w więzieniu na Pawiaku, udał się do naczelnika więzienia z niezwykłą propozycją- urzędnik za odpowiednim wynagrodzeniem miał, tak po prostu wypuścić  osiemdziesięciu więźniów, a następnie samemu  uciec do Stanów Zjednoczonych. By przekonać wciąż niezdecydowanego urzędnika, Śledziński dodatkowo obiecywał: Stałby się pan popularny na świecie i jeszcze grubo mógłby pan zarobić na opisywaniu tej sprawy i sprzedaniu opisu prasie amerykańskiej. Naczelnik w końcu się zgodził, lecz PPS odmówiło dostarczenia 40 tysięcy rubli potrzebnych do wykonania całego planu. 




Wszystkie powyższe ciekawostki pochodzą z książki Wojciecha Lady " Polscy Terroryści". Wydawnictwo Znak 

sobota, 11 października 2014

Polscy Terroryści- Recenzja

Polscy Terroryści to kawał historii opisującej mroczne i  nieznane dzieje naszego narodu w przystępnej formie. A jednocześnie  gotowy scenariusz na hollywoodzki film akcji, w roli głównej z czterema przywódcami II Rzeczpospolitej.  

Już po przeczytaniu pierwszej strony, zastanawiałem się (zresztą całkiem słusznie) czy rzeczywiście sięgnąłem po książkę opisującą historię naszego narodu. Bardziej przypominało mi to historię jakiegoś muzułmańskiego państwa podburzanego przez dżihadystów, lub targaną rewolucją Rosję, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mówi ona właśnie o historii Polski, a raczej okupowanego przez zaborców narodu polskiego. Może dlatego, iż to bardzo zapomniany i zamglony etap naszych dziejów, o którym za specjalnie dużo się nie mówi i nie  pisze.  Wojciech Lada postanowił jednak to zmienić i stworzył dzieło godne mistrzów. Jego książka to nie tylko ważne źródło informacji, ale także dobry sposób by mile spędzić swój czas. Jest tu akcja, tajemnica, poświęcenie, kobiety, a co najważniejsze walka o idee, za którą warto oddać życie. Mowa tu oczywiście o wolności, za którą tyle już milionów Polaków oddała to co miała najważniejszego- swoje życie.

Obecnie mało kto wie, że zarówno premierzy  II Rzeczpospolitej Walery Sławek, Tomasz Arciszewski, późniejsi prezydenci: Ignacy Mościcki i Stanisław Wojciechowski, jak i sam naczelny marszałek Józef Piłsudski zanim stworzyli niepodległe państwo, napadali na pociągi i rabowali carski powozy pocztowe. Napady, strzelaniny i zamachy na carskich urzędników i milicjantów to była codzienność. W samym tylko roku 1906 dokonano ok. 1245 zamachów terrorystycznych, czyli statystycznie każdego dnia miały miejsce co najmniej 3. Broń nosił przy sobie prawie każdy robotnik zaangażowany w działalność podziemną. Nie zawsze służyła tylko jako narzędzia do wypełniania zleconych egzekucji, lub napadów-  bardzo często rozwiązywano nią swoje osobiste porachunki. Wojciech Lada opisuje każdy wymiar działań Bojówki. Od napadów, zamachów przez pracę laboratorium do zadań kobiet.

Wojciech Lada wszystkie opisywane historie ubogaca licznymi cytatami. Wpływa to na jakość przekazywanych informacji. Tym bardziej książka jest wiarygodna. A czyta się ją naprawdę szybko, nie można się oderwać i ciągle chce się więcej. Książka bez wątpienia jest warta  przeczytania.


niedziela, 28 września 2014

Kim była najpotężniejsza Polka...

Była żoną dwóch i matką trzech królów. Jest znana pod kilkoma imionami. Na przełomie X i XI wieku, panowała co najmniej w trzech krajach: Szwecji, Dani oraz Norwegii, być może również a Anglii. W kronikach możemy ją odszukać pod imieniem Świętosława, a w nordyckich sagach jako Sygrydę lub Gunhildę. Była córką Mieszka I i prawdopodobnie Dobrawy.


 Przyszła na świat między  960, a 972 rokiem - i tyle wiadomo o jej dzieciństwie. Pomiędzy rokiem 980 a 984 została wydana politycznie za króla Szwecji - Eryka Zwycięskiego. Miało to pomóc Mieszkowi w umacnianiu władzy na Pomorzu Zachodnim. Jedynymi znanymi dziećmi z tego małżeństwa byli Olof Skötkonung, późniejszy król Szwecji oraz Holmfryda Eriksdotter. W  996, rok po śmierci swojego pierwszego męża, Świętosława znów politycznie wychodzi za króla Danii i Norwegi Swena Widłobrodego, który powrócił z wygnania.  Z tego związku urodziło się co najmniej pięcioro dzieci, w tym dwaj kolejni duńscy królowie: Harald II Svensson i Kanut II Wielki oraz córki: Estryda oraz Świętosława. Gdy w 1002 roku Swen wypędził swoją żonę, schroniła się u brata Bolesława Chrobrego w Polsce. Po śmierci Widłobrodego, ich  synowie  Harald i Kanut przybyli do Polski prosząc ją aby wróciła do Danii. Ostatnim pewnym faktem z jej życie jest właśnie powrót do Danii. Później prawdopodobnie towarzyszyła Kanutowi w rządach nad Anglią, którą podbił w 1016 roku. Data i miejsce śmierci Sygrydy są nieznane.  Zdaniem niektórych badaczy była silniejsza niż jej brat, pierwszy król Polski Bolesław Chrobry. Wydaje się jednak, że jej biografią dało by się obdzielić kilka osób- i rzeczywiście część historyków uważa, iż pod tym imieniem kryje się co najmniej dwie kobiety.

Wzmianki o Świętosławie możemy odnaleźć między innymi w kilku czołowych kronikach z tamtego okresu:

  • Thietmar z Merseburga wspomina, że córka Mieszka I, a siostra Bolesława Chrobrego wyszła za mąż za Swena Widłobrodego i urodziła mu dwóch synów, Haralda II i Kanuta Wielkiego. W przekazie tym nie ma jednak żadnej wzmianki na temat jej imienia. Thietmar miał prawdopodobnie największą wiedzę spośród wszystkich średniowiecznych kronikarzy na temat wydarzeń mu współczesnych, ponadto był dosyć dobrze zaznajomiony z sytuacją w Polsce i Danii w tamtym czasie.
  • Adam z Bremy pisze, że polska księżniczka była żoną Eryka Zwycięskiego i matką Haralda II oraz Kanuta Wielkiego. Informacja ta jest uważana przez niektórych historyków za niepewną.
  • Encomium Emmae Reginae zawiera wzmiankę, że Kanut Wielki i jego brat przybyli na ziemie Słowian po swoją matkę, żeby zabrać ją z powrotem do Danii. Informacja ta nie przesądza tego, że Sygryda wywodziła się z plemion słowiańskich, jednak kronika mocno to sugeruje.
Swoją drogą jeśli Kanut był synem słowiańskiej księżniczki, wyjaśniałoby to zapisy w średniowiecznych kronikach jakoby polscy wojowie brali udział podboju Anglii.