Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Średniowiecze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Średniowiecze. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 marca 2015

Na tropach polskich katów...

Kaci to zapewne jeden z zawodów, który owiany jest pewną tajemnicą i złą sławą. W dawnych czasach kaci nie tylko wykonywali mniej lub bardziej okrutne wyroki śmierci na przeróżne sposoby, np. rozcinanie piłą, wbijanie na pal czy rozszarpywanie, ale do ich obowiązków należało również dbanie o czystość ulic, wywożenie zanieczyszczeń z miast, grzebanie zmarłych, wyłapywanie bezpańskich psów oraz nadzorowanie domów publicznych. Chociaż fach ten był znienawidzony przez społeczeństwo, chętnych nie brakowało...





Społeczności od zawsze krwawo rozprawiały się ze zwyrodnialcami, którzy łamali obowiązujące normy postępowania. Znamy chyba wszyscy Kodeks Hammurabiego i jego główną maksymę- oko za oko, ząb za ząb. Polegało to na tym, że jeśli ktoś uderzył ojca, odcinano mu rękę; jeśli ktoś wybił zęba komuś z tej samej klasy społeczne, jemu też wybijano zęba. Ktoś musiał wykonywać kary, dlatego powstał zawód kata. Chociaż jego praca była niechybna i  bardzo ciężka, a sam ją wykonujący znienawidzony przez społeczeństwo- wręcz odrzucony na margines- to jednak bardzo potrzebna. Zarobki kusiły, a zatem chętnych nie brakowało. Nie inaczej było w Polsce....


Początkowo wykonywaniem kar na ziemiach polskich zajmowali się pachołkowie. To oni mieli zmusić delikwenta do wyjawienia informacji, czy po prostu pozbawić go życia. Nie posiadając doświadczenia często okazywali się mało skuteczni podczas tortur, a odebranie życia przysparzało im problemów i niekiedy dopiero za którymś uderzeniem miecza czy topora udawało się doprowadzić do śmierci. Dlatego powstała konieczność zatrudnienia kogoś, kto będzie lepiej znał się  na tym fachu. Okaże się profesjonalnym wyławiaczem informacji, czującym się jak ryba w wodzie w sali tortur, lub jednym celnym uderzeniem topora pozbawi winowajcę życia. Profesjonalni kaci rozpowszechnili się w Polsce ok. XIII wieku, wraz z modą na zakładanie miast na prawie niemieckim. Panujące wtedy surowe prawo, kiedy za kradzież świec z kościoła można było zostać ukaranym śmiercią, bardzo sprzyjało katowskiemu fachowi.

Wbrew pozorom nie łatwo zostawało się  zawodowym katem. Trzeba było być silnym, a przede wszystkim mieć nerwy ze stali. Często profesji tej podejmowali się skazańcy w zamian za darowanie życia. Obeznani ze śmiercią, niehonorowi, poznawszy życie od ciemnej strony, lepiej radzili sobie z torturami i egzekucjami. Przyszli zawodowcy przyuczali się też u mistrzów rzemiosła, albo odziedziczali posadę po ojcu i dziadku. Urząd ten można było kupić, lub zostać na niego mianowanym. W ostateczności zdesperowanym kandydatom pozostawał ożenek z córką lub wdową po oprawcy.  Kaci ze względu na swoje "bestialskie" zajęcie byli wyklęci i odrzuceni przez społeczeństwo, a małżeństwa między katowskimi rodzinami były czymś normalnym, często praktykowanym...



Zapewne większość z nas kojarzy katów z filmów lub książek, jako bestialskich morderców w maskach, którzy trudnią się tylko zabijaniem i torturowaniem, sprawiającym im zapewne   przyjemność. To prawda, ale oprócz tego robili multum innych rzeczy. Byli odpowiedzialni za usuwanie padliny, grzebanie zwłok, wyłapywanie i likwidowanie bezpańskich psów, które służyły im wręcz za żywe worki treningowe. Praca kata była ważna również z powodów sanitarnych. Niewłaściwe pogrzebanie zwłok, groziło wybuchem epidemii. Katom przypadło również chowanie wiecznie przeklętych samobójców. Musieli się także opiekować szubienicami, które zwykle znajdowały się poza miastem i pełnić nadzór nad więzieniami. Lecz stałe dochody zapewniało im wywożenie zawartości szamb i wychodków poza mury miasta, a także prowadzenie domów publicznych. Pobierali od prostytutek rodzaj haraczu za ochronę przed brutalnymi klientami oraz świadczenie pomocy medycznej. Zdarzało się, że to żony doglądały i zarządzały agencjami towarzyskimi swoich mężów. Co ciekawe, kaci dorabiali czasem na leczeniu ludzi i zwierząt. Przydatna  przy tym była znajomość anatomii, którą oprawcy nabywali przy torturach i grzebaniu zmarłych.

Mimo, że kaci byli bardzo potrzebni, jak już wcześniej wspomniałem powszechnie ich nienawidzono, uważano za nieczystych oraz stawiano na równi z prostytutkami i przestępcami. Dlatego oprawcy nie podawano nigdy ręki i unikano jego wzroku. W Toruniu oprawca  nie mógł nawet sam wybrać chleba, bo kto później kupiłby pieczywo dotknięte przez zabójcę i oprawcę. Natomiast w Poznaniu rzeźników obowiązywał zakaz grania z miejscowym katem w kości, karty, lub warcaby. Znany jest przypadek z 1725 roku, kiedy w Krośnie Odrzańskim wyrzucono z cechu szewca, ponieważ jechał na koniu należącym do "mistrza sprawiedliwości". Co ciekawe, kaci nie zakrywali twarzy, chociaż zdarzały się wyjątki. Z jednej strony ich facjata była trochę jak wizytówka. Z drugiej codzienna praca w masce z dwoma wyciętymi otworami na oczy byłaby żmudna, niepraktyczna, a co więcej mogła doprowadzić do katastrofy. W takiej masce naprawdę nie wiele było widać, a podczas egzekucji stanowczo nie należało spuszczać ofiary z oczu. Uderzenie musiało zostać zadane bardzo celne, gdy nie udawało się za pierwszym razem, dla ofiary oznaczało to dodatkową dawkę upokorzenia i cierpienia.  A dlaczego takie sytuacje bywały groźne dla samych oprawców przekonał się pewien szewc z Francji, któremu darowano życie w zamian za objęcie urzędu miejscowego kata. Podczas wykonywania wyroku trząsł się ze strachu  bardziej, niż jego ofiara i dopiero za dwudziestym drugim razem udało mu się oddzielić głowę od tułowia. Obserwujący to wszystko rozwścieczony tłum gapiów ukamienował nieudolnego oprawcę. Podobne przypadki zdarzały się również w Polsce.


A ile kosztowały usługi kata w dawnej Polsce ?

Na przykład oprawcy w Gdańsku i Tczewie w połowie XVII wieku zarabiali następująco:

  • za ścięcie głowy                                                       3 dukaty 
  • za łamanie kołem                                                     4 dukaty 
  • za powieszenie                                                        3 dukaty
  • za przypalanie żywcem                                            4 dukaty 
  • za każde szarpnięcie rozżarzonymi szczypcami      1 dukat 
  • za wypalenie piętna                                                 1 dukat 
  • za obcięcie ucha                                                      1 dukat 
  •  za wypędzenie z miasta                                          20 złotych polskich 
  • za wychłostanie u pręgierza                                    30 złotych polskich
  • dojazd do wioski*                                                     2 dukaty 
Dla porównania: ówcześnie kilogram mięsa kosztował 1 złoty polski, a za 1 dukata można było nabyć u szewca nowe buty. 

* W Polsce bardzo popularne było wypożyczanie katów za opłatą. Doskonałe i bardzo praktyczne rozwiązanie stało się świetną okazją, by oprawca  mógł dodatkowo dorobić. Pewien poznański kat, znany ze swojej fachowości obsługiwał ponad 30 różnych ośrodków w okolicy.

Na kresach popularnym sposobem egzekucji było wbijanie na pal.

Tortury stosowane przez katów nie były karą, lub sposobem na powolną egzekucję, a jedynie środkiem dochodzenie do prawdy podczas przesłuchań. Izby tortur najczęściej znajdowały się w podziemiach ratuszy większych miast. Mniejsze miejscowości nie mogły  pozwolić sobie na utrzymanie kata. W razie potrzeby wysyłano podejrzanego do najbliższego ośrodka wyciągania prawdy. W razie przeciwności, sprowadzano na miejsce kata  i w jakieś lokalnej piwnicy lub stodole organizowano polową  sale przesłuchań. W izbie tortur znajdował się długi stół z krucyfiksem, za którym zasiadał przesłuchujący, protokolant i ławnicy. Wbrew pozoru kat nie prowadził przesłuchania, lecz tylko pomagał za pomocą tortur wyciągnąć informacje od opornych. Rozpoczynano od pytań o pochodzenie, religie, urodzenie. Później pytano delikwenta, czym trudnił się do momentu popełnienia przestępstwa, lub schwytania i czy był kiedyś obwiniony, sądzony lub torturowany w podobnej sprawie. Następnie dokładnie prezentowano narzędzia tortur, co miało przemówić do rozsądku przesłuchiwanego, by dla własnego dobra przyznał się, lub wyjawił to o co pyta przesłuchujący.


Gdy to nie przemawiało, kat przechodził do czynów. Najczęstszymi metodami tortur było kropienie ciała gorącą siarką, przykładanie do boku rozgrzanych blach, ściskanie głowy tak zwaną pomorską czapką, zgniatanie palców przy pomocy odpowiednich pras oraz miażdżenie goleni za pomocą metalowych płytek. Takie metody okazywały się zwykle skuteczne. Oskarżony pod wpływem bólu przyznawał się do czynów swoich, cudzych,lub w ogóle nie popełnionych.


W I Rzeczpospolitej prawo przewidywało ponad dziesięć sposobów pozbawienia winowajcy życia, w zależności od popełnionego czynu. I tak na przykład, złodziej powinien zostać powieszony, czarownica i odstępca od  wiary chrześcijańskiej spalony, a zdrajca, rozbójnik lub łupieżca połamany kołem. Istniały również regionalne upodobania, na kresach popularne było wbijanie na pal, a w Tatrach i Beskidach hersztów band zbójeckich wieszano na rzeźnickim haku "za poślednie ziobro". Czasem sposób egzekucji zależał od osobistych preferencji skazującego.




Rozcinanie piłą do drewna- bardzo bolesny sposób pozbawienia życia. Zwykle skazany umierał, gdy ostrze piły dochodziło do serca..

niedziela, 28 września 2014

Kim była najpotężniejsza Polka...

Była żoną dwóch i matką trzech królów. Jest znana pod kilkoma imionami. Na przełomie X i XI wieku, panowała co najmniej w trzech krajach: Szwecji, Dani oraz Norwegii, być może również a Anglii. W kronikach możemy ją odszukać pod imieniem Świętosława, a w nordyckich sagach jako Sygrydę lub Gunhildę. Była córką Mieszka I i prawdopodobnie Dobrawy.


 Przyszła na świat między  960, a 972 rokiem - i tyle wiadomo o jej dzieciństwie. Pomiędzy rokiem 980 a 984 została wydana politycznie za króla Szwecji - Eryka Zwycięskiego. Miało to pomóc Mieszkowi w umacnianiu władzy na Pomorzu Zachodnim. Jedynymi znanymi dziećmi z tego małżeństwa byli Olof Skötkonung, późniejszy król Szwecji oraz Holmfryda Eriksdotter. W  996, rok po śmierci swojego pierwszego męża, Świętosława znów politycznie wychodzi za króla Danii i Norwegi Swena Widłobrodego, który powrócił z wygnania.  Z tego związku urodziło się co najmniej pięcioro dzieci, w tym dwaj kolejni duńscy królowie: Harald II Svensson i Kanut II Wielki oraz córki: Estryda oraz Świętosława. Gdy w 1002 roku Swen wypędził swoją żonę, schroniła się u brata Bolesława Chrobrego w Polsce. Po śmierci Widłobrodego, ich  synowie  Harald i Kanut przybyli do Polski prosząc ją aby wróciła do Danii. Ostatnim pewnym faktem z jej życie jest właśnie powrót do Danii. Później prawdopodobnie towarzyszyła Kanutowi w rządach nad Anglią, którą podbił w 1016 roku. Data i miejsce śmierci Sygrydy są nieznane.  Zdaniem niektórych badaczy była silniejsza niż jej brat, pierwszy król Polski Bolesław Chrobry. Wydaje się jednak, że jej biografią dało by się obdzielić kilka osób- i rzeczywiście część historyków uważa, iż pod tym imieniem kryje się co najmniej dwie kobiety.

Wzmianki o Świętosławie możemy odnaleźć między innymi w kilku czołowych kronikach z tamtego okresu:

  • Thietmar z Merseburga wspomina, że córka Mieszka I, a siostra Bolesława Chrobrego wyszła za mąż za Swena Widłobrodego i urodziła mu dwóch synów, Haralda II i Kanuta Wielkiego. W przekazie tym nie ma jednak żadnej wzmianki na temat jej imienia. Thietmar miał prawdopodobnie największą wiedzę spośród wszystkich średniowiecznych kronikarzy na temat wydarzeń mu współczesnych, ponadto był dosyć dobrze zaznajomiony z sytuacją w Polsce i Danii w tamtym czasie.
  • Adam z Bremy pisze, że polska księżniczka była żoną Eryka Zwycięskiego i matką Haralda II oraz Kanuta Wielkiego. Informacja ta jest uważana przez niektórych historyków za niepewną.
  • Encomium Emmae Reginae zawiera wzmiankę, że Kanut Wielki i jego brat przybyli na ziemie Słowian po swoją matkę, żeby zabrać ją z powrotem do Danii. Informacja ta nie przesądza tego, że Sygryda wywodziła się z plemion słowiańskich, jednak kronika mocno to sugeruje.
Swoją drogą jeśli Kanut był synem słowiańskiej księżniczki, wyjaśniałoby to zapisy w średniowiecznych kronikach jakoby polscy wojowie brali udział podboju Anglii. 

poniedziałek, 19 maja 2014

Dziwna opowieść o zielonych dzieciach...

Miały zieloną skórę, a na sobie ubrania z dziwnego, nieznanego wówczas  materiału. Mówiły niezrozumiałym językiem, nie jadły nic prócz zielonej fasoli. Czy rzeczywiście pochodziły z krainy, w której nieustannie panował półmrok, a wszyscy jej mieszkańcy mieli skórę w zielonym odcieniu. 



Wiek XII, średniowieczna Anglia za panowania króla Stefana(1135-1154). W Wiosce Woolpit w pobliżu Bury St. Edmunds w Suffolk doszło do dziwnego zdarzenia. Podczas gdy żniwiarze pracowali na swoich polach, z pobliskich dołów, tak zwanych wolf pits(wilcze doły), czyli pułapek na wilki, wyszło dwoje małych dzieci- chłopiec i dziewczynka. Miały skórę w niespotykanym zielonym odcieniu, a na sobie ubrania dziwnego koloru i wykonane z nieznanego dotąd  materiału. Przez kilka minut kręciły się przestraszone obok dołu. W końcu zostały zabrane przez wracających z pola żniwiarzy do wsi, gdzie z niewymiernym zaciekawieniem przyglądały się zielonym dziwakom. Żaden z miejscowych, nie potrafił zrozumieć języka, w którym próbowały coś powiedzieć. Zaprowadzono je więc do miejscowego feudała sir Richarda de Calne w Wikes. Tam dzieci wpadły w płacz i przez kilka dni odmawiały jedzenia, chleba i wszystkich potraw jakie im serwowano. Ale  gdy zobaczyły zebraną zieloną fasolę, dały do zrozumienia, że bardzo chcą ją zjeść. Przetrwały na tym pożywieniu kilka miesięcy, zanim nabrały ochoty na chleb. Czas mijał, a chłopiec wpadł w depresję i w końcu zmarł. Natomiast dziewczynka z czasem przyzwyczaiła się do nowego życia, nauczyła się angielskiego  i został ochrzczona. Z upływem lat jej skóra straciła charakterystyczny zielony odcień i wyrosła na zdrową i piękną kobietę. Następnie, jak mówią źródła dziewczyna wyszła za mąż za mężczyznę z King's Lynn, w sąsiednim hrabstwie Norfolk. Niektóre przekazy donoszą, że wyszła za posła Henryka II i przyjęła nazwisko Agnes Barres. Jednakże dowody potwierdzające tę tezę są znikome, a praktycznie nie istnieją.

Dziewczyna na częste pytania dotyczące jej  pochodzenia, nie potrafiła  udzielić pełnowartościowej odpowiedzi. Opowiadając, była w stanie przekazać mgliste fakty o miejscu, z którego pochodziła. Utrzymywała, że wraz z młodszym bratem pochodzi z ziemi świętego Marcina, gdzie  panował nieustanny półmrok. Wszyscy mieszkańcy tej tajemniczej krainy posiadali zieloną karnację, tak jak ona. Nie była pewna, gdzie jej ojczysty kraj się znajdował, ale  świetliste miejsce do, którego trafiła leżało po drugiej stronie dużej rzeki, która oddzielała obie krainy. Pytana jak trafiła do Woolpit, opowiadała, że pewnego dnia pilnowała ojcowskiego stada na polu i idąc za nim, doszli do ciemnej  pieczary, w której  wraz z bratem usłyszała dźwięk dzwonów. Zwabieni dźwiękiem, weszli do niej i szli tak długo, aż znaleźli się u wyjścia (prawdopodobnie w wilczym dole), gdzie oślepiło ich ostre światło. Leżeli tam, dopóki nie spłoszył ich hałas zbliżających się żniwiarzy, próbowali wtedy odszukać wejście do jaskini, ale bez owocnie i wtedy zostali złapani.


I teraz nasuwa się najważniejsze pytanie; czy w tej całej opowieści kryje się chociaż odrobina prawdy, czy może została ona  zmyślona przez średniowiecznych kronikarzy, jak wiele innych. Ze stulecia, w którym miała się rozegrać omawiana historia pochodzą dwa oryginalne źródła. Pierwszym jest praca angielskiego historyka i mnicha Wiliama z Newburgh(1136-1198) Historia rerum Anglicarum-  porusza temat  historii Anglii w latach 1066-1198 roku. Drugim źródłem, w którym zawarto wzmiankę o zielonych dzieciach jest Chronicon Anglicanum Ralpha z Coggeshall, przeora w opactwie Coggeshall w Essex w latach  1207-1218.
Ralph z Coggeshall mieszkający w Essex, hrabstwie sąsiadującym z Suffolk, z pewnością miał bezpośredni dostęp do osób zamieszanych w historię. W swej kronice podaje nawet, że często słyszał opowieść od samego Richarda de Calne, u którego Agnes miała pracować jako służąca. W przeciwieństwie do Ralpha, William z Newburgha, mieszkający w odległym Yorkshire, nie miał informacji z pierwszej ręki, jednakże wykorzystał  współczesne mu źródła.  Jak sam przyznaje: "Byłem zasypywany ważnymi i kompetentnymi świadectwami". Anegdota o zielonych dzieciach, przez kolejne wieki,  stała się popularnym tematem poruszanym przez najlepszych  pisarzy i kronikarzy. M.in motyw ten poruszył Robert Buton w swojej książce The Anatomy of Melancholy(1621), Thomas Keightley w The Fairy Mythology(1828), czy bliższy naszym czasom John Macklin  w Strange Destinies wydanej w 1965 roku.


Aby wytłumaczyć pochodzenie zielonych dzieci z Woolpit, powstały liczne hipotezy- od  bardzo prawdopodobnych, do  tych  wyciągniętych z powieści fantasy. Najbardziej niewiarygodne mówią, ze dzieci przeszły z ukrytego świata, znajdującego się we wnętrzu naszej planety, pochodziły z równoległego wymiaru, albo że przybyły z kosmosu. Oczywiście powyższe teorie  mają, licznych  wyznawców- najwięcej wśród astronomów i ufologów, wśród nich jest szkocki astronom Duncan Lunan, który sugeruje, iż dzieci były kosmitami przywiezionymi na Ziemię, z innej planety w wyniku błędu wadliwie działającego transmitera.

Natomiast najbardziej prawdopodobnym i propagowanym wyjaśnieniem jest teoria Paula Harrisa. Po pierwsze przesuwa on datę na rok 1173, czyli w czasy panowania Henryka II- następcy Stefana. Wówczas, już od początków XI wieku trwała migracja flamandzkich tkaczy i kupców z kontynentalnej Europy do Anglii, po objęciu władzy przez Henryka byli oni prześladowani,  kumulacją tych prześladowań była w 1173 roku rzeź tysięcy Flamandczyków podczas  bitwy  w Sufflolk. Harris domyśla się, że Agnes i jej brat byli dziećmi imigrantów mieszkających w wiosce Fornham St. Martin i stąd wspomnienie o Saint Martin( świętym Marcinie). Wioskę tę oddaloną o kilka mil  od Woolpit oddzielała rzeka Lark, która mogła być ową dużą rzeką, przywoływaną przez dziewczynkę.  Dzieci mogły uciec do gęstego, mrocznego lasu Therford, zaraz po tym jak w walce polegli ich rodzice. Sieroty przebywając w lesie dłuższy czas, bez dostatecznego prowiantu mogły zapaść na anemię, która tłumaczyłaby zieloną karnację dzieci. Hariss tłumaczy także, iż dzieci zwabione przez dzwony kościelne z Bury St. Edmunds weszły do tunelu wchodzącego w skład rozległych powiązań kopalni krzemu, istniejącej na tych terenach od 4 tys. lat. Idąc ciemnym, kopalnianym tunelem wyszły w końcu w Woolpit, gdzie przestraszone, wygłodzone, w dziwnych strojach, mówiące po flamandzku napotkały na żniwiarzy, którzy nigdy nie mieli kontaktu z Flamandami. I dlatego dzieci mogły wydać się mieszkańcom Woolpit,  nie z tej ziemi.
  W opowieściach z Woolpit odnaleźć można wiele motywów z  angielskich ludowych wierzeń. Niektórzy w zielonych dzieciach dostrzegają nawiązanie do Zielonego Człowieka, albo tak zwanego Jack-in-the Green, a nawet do zielonego rycerza z mitu arturiańskiego. Być może dzieci są uosobieniem wróżek i elfów, w które wielu mieszkańców wsi wierzyło, w tamtym okresie. Karnacja w jakiej przedstawiane są dzieci zawsze była powiązana z innym światem i czymś nadnaturalnym.Nie inaczej jest w naszych czasach.  Dziś wyobrażając sobie kosmitę, widzimy zielonego ludka z parą czułek. Fakt, iż dzieci jadły na początku wyłącznie fasolę, sugeruje, że są związane z innym  światem, i czymś  nadludzkim, skoro mawiało się ze fasola to pożywienie umarłych.

Niezależnie jaka jest prawda, dopóki nie odszuka się śladów potomków Agnes Barre, czego, jak niektórzy sądzą nie da się zrobić, albo nie odnajdzie się dalszych dokumentów z dwunastowiecznej Brytanii , opowieść o zielonych dzieciach z Woolpit, pozostanie jedną z największych tajemnic  Anglii.

Źródło: 
Ukryta Historia- Brian Haughton