Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zagadki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zagadki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 maja 2015

Zaginiona cywilizacja nadludzi


Ludzie od wieków fascynują się poszukiwaniem zaginionych cywilizacji, wysoko rozwiniętych mateczników, które miały być praojczyzną gatunku ludzkiego. W każdej takiej historii rajską, nad wyraz inteligentną rasę nadludzi niszczy kataklizm, kładąc tym samym kres potędze. Resztki ocalałych, w różnych zakątkach świata zakładają nowe podobne do siebie cywilizacje. Taką wysoko rozwiniętą rasą nadludzi mieli być Atlantydzi, których dorobek został pogrzebany przez serię trzęsień ziemi, a w końcu zalany przez morskie wody. Ci, którzy przeżyli kataklizm stworzyli  nowe cywilizacje- Majów, Egipcjan, Azteków i Babilończyków. Inną zaginioną- jeszcze o wiele starszą od Atlantydy cywilizacją miała być Lemuria, zwana również  Mu.


Lemuria miała  znajdować się na południowym Oceanie Spokojnym. Tysiące skalistych wysp rozrzuconych po setkach mil Pacyfiku, m.in Wyspy Wielkanocne, Tahiti, Hawaje i Samoa, uważa się za pozostałości tego rozległego kontynentu. Mu właściwie nie ma długiej historii, nie wspomina się też o niej w żadnej ze starożytnych mitologii, jak również nie wspomina o niej żaden pisarz, historyk, ani filozof przed XIX wiekiem.  W połowie XIX wieku teoria Lemurii była chętnie stosowana przez naukowców i badaczy wyjaśniających niezwykłą wymianę rozmaitych zwierząt i roślin w obrębie Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku. Nazwa Mu została nadana przez archeologa-amatora Augusta le Plongeona, który jako pierwszy dokonał fotograficznej archiwizacji ruin Chichen Itza na Jukatanie w Meksyku. Dobre imię Plongeona zostało nadszarpnięte po jego nieudolnej próbie przetłumaczenia księgi  Majów znanej jako "Kodeks Troano". Plongeon zinterpretował część tekstu "Kodeksu Troano" i wyciągnął z niego wnioski, że Majowie z Jukatanu byli przodkami Egipcjan oraz wielu innych rozwiniętych cywilizacji. Wierzył też, że starożytny kontynent, który nazwał Mu  został zniszczony przez wybuch wulkanu, a ocaleni cudem z katastrofy założyli cywilizację Majów. Plongeon utożsamiał trochę błędnie Mu z Atlantydą i utrzymywał, że Królowa Moo, pierwotnie pochodząca z Atlantydy, podróżowała do Egiptu, gdzie znano ją jako Izis i gdzie założyła cywilizacje egipską. Eksperci od archeologii i historii Majów uznają interpretacje Plonegeona za całkowicie błędną. Wiele z tego co odczytał jako hieroglify, okazało się tylko zwykłym ozdobnym ornamentem.

Ale nie tylko August le Plongeon wierzył i próbował dowieść istnienia starożytnego kontynentu Mu. Lemuria inna nazwa tego samego lądu, też pochodzi z XIX wieku i została nadana w 1864 roku, przez angielskiego zoologa Philipa Sclatera. A wszystko za sprawą niemieckiego przyrodnika i zagorzałego darwinistę Ernsta Heinricha Haeckela, który wysunął teorię, że nasz zaginiony ląd spinał niczym most wybrzeża Oceanu Indyjskiego, a dokładnie łączył Madagaskar z Indiami. Teoria ta miała tłumaczyć rozpowszechnienie się lemurów, które występują w Afryce, na Madagaskarze, na półwyspie Indyjskim i w Indiach Wschodnich. Haeckel tak samo jak Plongeon trochę się zagalopował w swoich teoriach, podając iż lemury są przodkami całego gatunku ludzkiej, a kontynentalny pomost między Madagaskarem a Indiami pełnił zapewne rolę kolebki rasy człowiekowatej. W XIX Haeckel nie był odosobniony w swoich teoriach, bowiem zjawisko dryfu kontynentów było wtedy pojęciem obcym (Zaproponował je dopiero w 1912 roku Alfred Wegner, ale nie zyskał powszechnej akceptacji). Dlatego wielu naukowców-ewolucjonistów na początku i w połowie XIX wieku, wyjaśniali rozprzestrzenianie  się fauny i flory w obrębie Oceanu Indyjskiego istnieniem zatopionych lądów, które miały zespalać odległe części...

Gdy wraz z rozwojem nauki i poznawaniem otaczającego świata teoria Lemurii odchodziła w zapomnienie, w 1931 roku wraz z publikacją dziwnej książki pułkownika Jamesa Churchwarda - The Lost Continent of Mu znów temat rozgorzał. Autor utrzymuje, iż zaginiony kontynent Mu rozciągał się kiedyś od obszarów północnych Hawajów na południe aż po Fidżi i Wyspę Wielkanocną. Według pułkownika, Mu początkowo była rajskim ogrodem oraz wysoko rozwiniętą technologicznie cywilizacją liczącą 64 miliony mieszkańców. Około 12 tysięcy lat temu, Mu została zniszczona przez trzęsienie ziemi, a następnie zalana przez zburzone wody Pacyfiku. Atlantyda, kolonia Mu, zniknęła tysiąc lat później w wyniku takiej samej katastrofy. Wszystkie światowe cywilizacje od babilońskiej po egipską, kończąc na cywilizacjach Ameryki były pozostałymi koloniami Mu. Churchward utrzymuje, ze te wszystkie informacje zdobył, gdy w młodości służył w Indiach podczas wielkiego głodu lat osiemdziesiątych XIX wieku. Miał je pozyskać od zaprzyjaźnionego hinduskiego kapłana, który jak opowiadał, był wraz z kuzynem ostatnim, którzy pozostali z liczącego 70 tysięcy lat ezoterycznego zakonu założonego na Mu pod nazwą Bractwo Naacal. Kapłan pokazał Churchwardowi liczne starożytne tabliczki zapisane przez Naacalów w starożytnym zapomnianym języku, prawdopodobnie pierwotnym języku ludzkości, którego odczytywania nauczył młodego oficera. Churchward jednak nigdy nie podał żadnych dowodów na obronę swojej teorii. Nigdy też nie opublikował przekładów zagadkowych tabliczek Naacalów.


Idee Lemurii jako bytu nieistniejącego fizycznie miejsca, a bardziej jako zaginioną duchową krainę, głosiła rosyjska okulistyczna pisarka Helena Bławatska. W 1875 roku wraz z prawnikiem Henrym Steel Olcottem założyła w Nowym Jorku Towarzystwo Teozoficzne. Jest to ezoteryczna organizacja powołana do badań nauk mistycznych zarówno w chrześcijaństwie jak i religiach Wschodu. W swojej książce Doktryna Tajemnic, opisuje historię, której początek dał miliony lat temu Pan Płomieni i opisuje Pięć Podstawowych Ras, istniejących na ziemi, a z których każda oprócz ostatniej wyginęła w kataklizmie. Trzecia z tych podstawowych Ras nazywa Lumurianami. Według niej, żyli oni milion lat temu, byli dziwacznymi olbrzymami o zdolnościach telepatycznych, którzy trzymali dinozaury jako zwierzaki domowe. Lemurianie ostatecznie zniknęli, kiedy ich kontynent zatonął w wodach Pacyfiku. Potomstwo Lemurian było Czwartą Rasą- Atlantydami, którzy doprowadzili do własnego upadku, używając czarnej magii . Ich kontynent zanurzył się w wodach oceanu 850 tysięcy lat temu. Obecnie ludzie są Piątą Rasą i tak na marginesie, również zmierzają do samozagłady. Bławatska utrzymuje, że tego wszystkiego dowiedziała się z Księgi Dzyan, rzekomo napisanej na Atlantydzie. W swoich dziełach często odwoływał się do Philipa Sclatera, to właśnie on wymyślił nazwę Lemurii. Obecnie istnieje grono naukowców, jasnowidzów  i zwykłych fascynatów, którzy wierzą i próbują odnaleźć zaginioną krainę Lemurii. Jest wręcz paru rzekomo pamiętających  swoje przeszłe życie na zaginionym kontynencie.


W czasie ostatnich dwudziestu pięciu lat temat Lemurii znów wrócił na pierwsze strony gazet, a wyznawcy teorii zaginionego kontynentu wręcz skakali z radości. A to wszystko za sprawą podwodnych odkryć jakich dokonano na Pacyfiku. W 1985 roku u południowych wybrzeży wyspy Yonaguni- najbardziej na zachód wysuniętej wyspy Japonii, organizator wycieczek podwodnych odkrył nieznany wcześniej zatopiony gmach w kształcie piramidy schodkowej. Krótko potem profesor z Uniwersytetu na Okinawie, Masaki Kimura potwierdził odkrycie budowli o 27 metrach wysokości i 182 metrach szerokości. Ten kamienny ziggurat- część podwodnego kompleksu kamiennych budowli datuje się na okres miedzy 3000 a 8000 lat temu. Niektórzy twierdzą, iż mogą być to ruiny zatopionej cywilizacji pokroju Lemurii, a budowle śladem najstarszej odnalezionej architektury.


W 2001 roku dokonano następnego wielkiego odkrycia. Mianowicie, odkryto ruiny ogromnego miasta na głębokości 36 metrów w Zatoce Kambajskiej u zachodnich wybrzeży Indii. Rok później uzyskano obraz metodą akustyczną i znaleziono ślady ludzkiego osadnictwa. Przede wszystkim doszukano się ceramiki, fragmentów murów, korali, fragmentów rzeźb i co najważniejsze znaleziono ludzkie kości. Gdy drewno ze znalezionego budynku poddano badaniu metodą węgla radioaktywnego, dokonano szokującego odkrycia; okazało się, że ma około 9500 lat, czyli zatopiona osada powstała 4000 lat wcześniej niż najstarsza znana w Indiach cywilizacja. Badania w tym miejscy nadal trwają, a wyniki mogą całkowicie wywrócić nasze wyobrażenie o świecie starożytnym, jak i historii naszego gatunku....

Bibliografia:
Ukryta historia- Brian Haughton 
infra,org.pl
wikipedia.org


poniedziałek, 19 maja 2014

Dziwna opowieść o zielonych dzieciach...

Miały zieloną skórę, a na sobie ubrania z dziwnego, nieznanego wówczas  materiału. Mówiły niezrozumiałym językiem, nie jadły nic prócz zielonej fasoli. Czy rzeczywiście pochodziły z krainy, w której nieustannie panował półmrok, a wszyscy jej mieszkańcy mieli skórę w zielonym odcieniu. 



Wiek XII, średniowieczna Anglia za panowania króla Stefana(1135-1154). W Wiosce Woolpit w pobliżu Bury St. Edmunds w Suffolk doszło do dziwnego zdarzenia. Podczas gdy żniwiarze pracowali na swoich polach, z pobliskich dołów, tak zwanych wolf pits(wilcze doły), czyli pułapek na wilki, wyszło dwoje małych dzieci- chłopiec i dziewczynka. Miały skórę w niespotykanym zielonym odcieniu, a na sobie ubrania dziwnego koloru i wykonane z nieznanego dotąd  materiału. Przez kilka minut kręciły się przestraszone obok dołu. W końcu zostały zabrane przez wracających z pola żniwiarzy do wsi, gdzie z niewymiernym zaciekawieniem przyglądały się zielonym dziwakom. Żaden z miejscowych, nie potrafił zrozumieć języka, w którym próbowały coś powiedzieć. Zaprowadzono je więc do miejscowego feudała sir Richarda de Calne w Wikes. Tam dzieci wpadły w płacz i przez kilka dni odmawiały jedzenia, chleba i wszystkich potraw jakie im serwowano. Ale  gdy zobaczyły zebraną zieloną fasolę, dały do zrozumienia, że bardzo chcą ją zjeść. Przetrwały na tym pożywieniu kilka miesięcy, zanim nabrały ochoty na chleb. Czas mijał, a chłopiec wpadł w depresję i w końcu zmarł. Natomiast dziewczynka z czasem przyzwyczaiła się do nowego życia, nauczyła się angielskiego  i został ochrzczona. Z upływem lat jej skóra straciła charakterystyczny zielony odcień i wyrosła na zdrową i piękną kobietę. Następnie, jak mówią źródła dziewczyna wyszła za mąż za mężczyznę z King's Lynn, w sąsiednim hrabstwie Norfolk. Niektóre przekazy donoszą, że wyszła za posła Henryka II i przyjęła nazwisko Agnes Barres. Jednakże dowody potwierdzające tę tezę są znikome, a praktycznie nie istnieją.

Dziewczyna na częste pytania dotyczące jej  pochodzenia, nie potrafiła  udzielić pełnowartościowej odpowiedzi. Opowiadając, była w stanie przekazać mgliste fakty o miejscu, z którego pochodziła. Utrzymywała, że wraz z młodszym bratem pochodzi z ziemi świętego Marcina, gdzie  panował nieustanny półmrok. Wszyscy mieszkańcy tej tajemniczej krainy posiadali zieloną karnację, tak jak ona. Nie była pewna, gdzie jej ojczysty kraj się znajdował, ale  świetliste miejsce do, którego trafiła leżało po drugiej stronie dużej rzeki, która oddzielała obie krainy. Pytana jak trafiła do Woolpit, opowiadała, że pewnego dnia pilnowała ojcowskiego stada na polu i idąc za nim, doszli do ciemnej  pieczary, w której  wraz z bratem usłyszała dźwięk dzwonów. Zwabieni dźwiękiem, weszli do niej i szli tak długo, aż znaleźli się u wyjścia (prawdopodobnie w wilczym dole), gdzie oślepiło ich ostre światło. Leżeli tam, dopóki nie spłoszył ich hałas zbliżających się żniwiarzy, próbowali wtedy odszukać wejście do jaskini, ale bez owocnie i wtedy zostali złapani.


I teraz nasuwa się najważniejsze pytanie; czy w tej całej opowieści kryje się chociaż odrobina prawdy, czy może została ona  zmyślona przez średniowiecznych kronikarzy, jak wiele innych. Ze stulecia, w którym miała się rozegrać omawiana historia pochodzą dwa oryginalne źródła. Pierwszym jest praca angielskiego historyka i mnicha Wiliama z Newburgh(1136-1198) Historia rerum Anglicarum-  porusza temat  historii Anglii w latach 1066-1198 roku. Drugim źródłem, w którym zawarto wzmiankę o zielonych dzieciach jest Chronicon Anglicanum Ralpha z Coggeshall, przeora w opactwie Coggeshall w Essex w latach  1207-1218.
Ralph z Coggeshall mieszkający w Essex, hrabstwie sąsiadującym z Suffolk, z pewnością miał bezpośredni dostęp do osób zamieszanych w historię. W swej kronice podaje nawet, że często słyszał opowieść od samego Richarda de Calne, u którego Agnes miała pracować jako służąca. W przeciwieństwie do Ralpha, William z Newburgha, mieszkający w odległym Yorkshire, nie miał informacji z pierwszej ręki, jednakże wykorzystał  współczesne mu źródła.  Jak sam przyznaje: "Byłem zasypywany ważnymi i kompetentnymi świadectwami". Anegdota o zielonych dzieciach, przez kolejne wieki,  stała się popularnym tematem poruszanym przez najlepszych  pisarzy i kronikarzy. M.in motyw ten poruszył Robert Buton w swojej książce The Anatomy of Melancholy(1621), Thomas Keightley w The Fairy Mythology(1828), czy bliższy naszym czasom John Macklin  w Strange Destinies wydanej w 1965 roku.


Aby wytłumaczyć pochodzenie zielonych dzieci z Woolpit, powstały liczne hipotezy- od  bardzo prawdopodobnych, do  tych  wyciągniętych z powieści fantasy. Najbardziej niewiarygodne mówią, ze dzieci przeszły z ukrytego świata, znajdującego się we wnętrzu naszej planety, pochodziły z równoległego wymiaru, albo że przybyły z kosmosu. Oczywiście powyższe teorie  mają, licznych  wyznawców- najwięcej wśród astronomów i ufologów, wśród nich jest szkocki astronom Duncan Lunan, który sugeruje, iż dzieci były kosmitami przywiezionymi na Ziemię, z innej planety w wyniku błędu wadliwie działającego transmitera.

Natomiast najbardziej prawdopodobnym i propagowanym wyjaśnieniem jest teoria Paula Harrisa. Po pierwsze przesuwa on datę na rok 1173, czyli w czasy panowania Henryka II- następcy Stefana. Wówczas, już od początków XI wieku trwała migracja flamandzkich tkaczy i kupców z kontynentalnej Europy do Anglii, po objęciu władzy przez Henryka byli oni prześladowani,  kumulacją tych prześladowań była w 1173 roku rzeź tysięcy Flamandczyków podczas  bitwy  w Sufflolk. Harris domyśla się, że Agnes i jej brat byli dziećmi imigrantów mieszkających w wiosce Fornham St. Martin i stąd wspomnienie o Saint Martin( świętym Marcinie). Wioskę tę oddaloną o kilka mil  od Woolpit oddzielała rzeka Lark, która mogła być ową dużą rzeką, przywoływaną przez dziewczynkę.  Dzieci mogły uciec do gęstego, mrocznego lasu Therford, zaraz po tym jak w walce polegli ich rodzice. Sieroty przebywając w lesie dłuższy czas, bez dostatecznego prowiantu mogły zapaść na anemię, która tłumaczyłaby zieloną karnację dzieci. Hariss tłumaczy także, iż dzieci zwabione przez dzwony kościelne z Bury St. Edmunds weszły do tunelu wchodzącego w skład rozległych powiązań kopalni krzemu, istniejącej na tych terenach od 4 tys. lat. Idąc ciemnym, kopalnianym tunelem wyszły w końcu w Woolpit, gdzie przestraszone, wygłodzone, w dziwnych strojach, mówiące po flamandzku napotkały na żniwiarzy, którzy nigdy nie mieli kontaktu z Flamandami. I dlatego dzieci mogły wydać się mieszkańcom Woolpit,  nie z tej ziemi.
  W opowieściach z Woolpit odnaleźć można wiele motywów z  angielskich ludowych wierzeń. Niektórzy w zielonych dzieciach dostrzegają nawiązanie do Zielonego Człowieka, albo tak zwanego Jack-in-the Green, a nawet do zielonego rycerza z mitu arturiańskiego. Być może dzieci są uosobieniem wróżek i elfów, w które wielu mieszkańców wsi wierzyło, w tamtym okresie. Karnacja w jakiej przedstawiane są dzieci zawsze była powiązana z innym światem i czymś nadnaturalnym.Nie inaczej jest w naszych czasach.  Dziś wyobrażając sobie kosmitę, widzimy zielonego ludka z parą czułek. Fakt, iż dzieci jadły na początku wyłącznie fasolę, sugeruje, że są związane z innym  światem, i czymś  nadludzkim, skoro mawiało się ze fasola to pożywienie umarłych.

Niezależnie jaka jest prawda, dopóki nie odszuka się śladów potomków Agnes Barre, czego, jak niektórzy sądzą nie da się zrobić, albo nie odnajdzie się dalszych dokumentów z dwunastowiecznej Brytanii , opowieść o zielonych dzieciach z Woolpit, pozostanie jedną z największych tajemnic  Anglii.

Źródło: 
Ukryta Historia- Brian Haughton 




sobota, 3 maja 2014

Czy polscy archeolodzy odkryli grobowiec Aleksandra Wielkiego w Egipcie....

Zespół archeologów i historyków z Polskiego Centrum Archeologii przeprowadzając badania w krypcie chrześcijańskiego kościoła w Aleksandrii, natrafił na  wykonane ze złota i marmuru mauzoleum, które może okazać się grobowcem Aleksandra III Macedońskiego, bardziej znanego jako Aleksander Wielki. 


W starożytności  grobowiec Aleksandra Macedońskiego był miejscem licznych pielgrzymek. Podążali do niego zarówno "zwyczajni śmiertelnicy", jak i wielcy wodzowie, m.in Juliusz Cezar i Oktawian August. Szacuje się, iż ogromny pomnik został ukryty w III lub IV wieku naszej ery, przed zagrożeniem zniszczenia go przez chrześcijan.

Polscy badacze, w grobowcu odkryli liczne greckie inskrypcje, jedna z nich mówi, że  mauzoleum zadedykowane jest „Królowi Królów, Zdobywcy Świata, Aleksandrowi III”. Obecnie przeprowadzane są badania znalezionych tam kości, które mogą należeć do Aleksandra Wielkiego. Jeśli rzeczywiście tak będzie, to znalezisko polskich archeologów stanie się jednym z największych odkryć w całej historii archeologii, jeśli nie największym.

poniedziałek, 24 marca 2014

Zagadka Przełęczy Diatłowa, czyli co zmasakrowało studentów...

W styczniu 1959 roku grupa alpinistów składająca się z dziewięciu  studentów wybrała się na zimową wyprawę, by zdobyć szczyt  Otortenu. Ich zwłoki znaleziono na zboczu sąsiedniej góry. Góra nazywa się Cholat Sjakl, co w języku ludu Mansów, którzy zamieszkują tamte tereny oznacza „Góra Umarłych"

25 stycznia 1959 roku, grupa dziewięciu studentów Politechniki Uralskiej wyruszyła na narciarską wyprawę w północną część Uralu, w towarzystwie doświadczonego 37-letniego przewodnika Aleksandra Zołotarewa. Celem ich wyprawy było zdobycie szczytu Otortenu.  Zimą warunki w górach Uralu są  niezwykle ciężkie, uczestnicy mając tego świadomość poczynili odpowiednie przygotowania. 


Ludmiła Dubinina żegna chorego Jurija Judina. Z lewej Igor Diatłow; z prawej Aleksander Zołotarew.

25 stycznia  wieczorem, ekspedycja dotarła pociągiem do miasta Iwdiel. Następnego dnia studenci przyjechali ciężarówkami do najwyżej położonej wioski na trasie- Wiżaju . Tam też spędzili noc i rano wyruszyli dalej pieszo stronę góry Otorten. 28 stycznia  na trasie zachorował Jurij Judin i był zmuszony wrócić do Wiżaju i dzięki temu jako jedyny z wyprawy ocalał. 1 lutego rozpętała się burza śnieżna i prawdopodobnie w jej wyniku wyprawa zboczyła z trasy. Pod wieczór studenci  zorientowali się, że nie znajdują się na zboczu góry Otorten, a na zboczu Cholat Sjakl, więc rozbili obóz i postanowili przeczekać do świtu. I to ostania rzecz, jaką udało się ustalić ekipie badającej tę tragedię.


Grupa Diatłowa rozbija swoje ostatnie obozowisko.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Diatłow po powrocie z góry Otorten zobowiązał się  wysłać znajomym telegram z zawiadomieniem o sukcesie wyprawy; według planu ekspedycji,  studenci mieli powrócić do Wiżaju najdalej 12 lutego. Gdy do 20 lutego nie doczekano się żadnych wieści, Politechnika na żądanie rodzin uczestników wyprawy wysłała pod górę Otorten ekspedycję ratunkową.  26 lutego ratownicy znaleźli namiot Diatłowa. Jak się potem okazało był rozcięty od środka, a obok  leżały rozrzucone rzeczy członków wyprawy. Ślady bosych stóp, odciśnięte na śniegu biegły w stronę lasu. Gdy ratownicy dotarli do sosen, odnaleźli pod nimi szczątki małego ogniska oraz zwłoki Jurija Krywoniszenki i Jurija Doroszenki- bose i ubrane jedynie w bieliznę. Podczas drogi powrotnej do namiotu odnaleziono w śniegu kolejno ciała:  Igora  Diatłowa (300 m od sosen), Rustema Słobodina (480 m) i Zinajdy  Kołmogorowej (630 m). Pozy, w jakich ich znaleziono, wskazywały, że próbowali oni powrócić do namiotu. Późniejsze badania wykazały, że zmarli na skutek wyziębienia organizmów. Tylko jeden miał  lekko pękniętą czaszkę, lecz zdaniem antropologów nie zagrażało to bezpośrednio życiu.

Uszkodzony namiot znaleziony przez ekipę ratowniczą

Pozostałe 4 ciała odnaleziono dopiero po 3 miesiącach - 4 maja. Znajdowały się  w  jarze, 70 metrów od ogniska przysypane czterometrową warstwą śniegu. Tym razem przyczyną śmierci były obrażenia wewnętrzne. Nikołaj Thibeaux-Brignoles miał rozbitą czaszkę, a Ludmiła Dubinina i Aleksander Zołotariow zmarli na wskutek zmiażdżenia  klatki piersiowe. Jak opisali później antropolodzy, obrażenia przypominały te odnoszone podczas wypadków samochodowych. Dodatkowo Dubinina miała wyrwany język i część policzka.

Wokół tragedii na przełęczy Diatłowa powstało wiele hipotez i teorii. Badaczom udało się ustalić prawdopodobny przebieg  wydarzeń z feralnego 2 lutego 1959 roku ;
Nad ranem  grupa ekspedycyjna  nagle, w pośpiechu opuściła namiot;  zamiast rozwiązać go, przecięła jego bok. Studenci i przewodnik w niekompletnych ubraniach dotarli  do rosnącej około 1.5 km od namiotu wielkiej sosny, na krawędzi lasu, nieco poniżej namiotu. Pozostali tam przez około dwie godziny, rozpalając ognisko; kompletnie ubrani wędrowcy pożyczyli niektóre części garderoby niekompletnie ubranym. Połamane gałęzie wskazywały, że studenci wspinali się na sosnę, prawdopodobnie by zobaczyć, co dzieje się z porzuconym namiotem; być może, lekkie pęknięcie czaszki jednego z nich było spowodowane upadkiem.
Gdy Kriwoniszenko i Doroszenko zmarli z wyziębienia, Diatłow, Kołmogorowa i Słobodin podjęli próbę dotarcia do namiotu; cała trójka zamarzła po drodze. Pozostali, po zabraniu umarłym niezbędnych części odzieży (Dubinina miała stopy owinięte spodniami Kriwoniszenki), zdecydowali się skryć głębiej w lesie, gdzie, błądząc w mroku, wpadli do jaru. Thibeaux-Brignolle zginął od razu; wkrótce po nim na skutek wychłodzenia i odniesionych obrażeń zmarła Dubinina. Zołotarew, by ogrzać się, zabrał jej kurtkę; wkrótce jednak podzielił jej los. Niedługo potem z wyziębienia zmarł jako ostatni  Kolewatow.


Naukowcom nie udało się ustalić, dlaczego grupa doświadczonych i niejednokrotnie podróżujących w podobnych warunkach studentów opuściła obóz w niekompletnym ubraniu i nie odważyła się do niego wrócić przez ponad 2 godziny.  Pojawiło się wiele hipotez na ten temat; a oto 3 zasadnicze ;

  • Atak Mansów. Mansowie, którzy zamieszkują tereny zachodniej Syberii znani są ze swojej agresywności w stosunku do "nieproszonych gości".  Lecz badania na miejscu tragedii nie stwierdziły żadnych śladów, wskazujących na to, że tragicznej nocy na przełęczy był ktokolwiek inny poza ekspedycją Diatłowa.
  • Lawina.  Teoria ta ma zasadniczo dwie słabe strony. Pierwsza  jest taka, że  żadnych śladów lawiny nie znaleziono. Druga - Diatłow i Zołotarew byli doświadczonymi przewodnikami wysokogórskimi, dlatego, ustawili namiot ekspedycji w miejscu, gdzie zagrożenie lawinowe prawie nie występowało- było zbyt płasko.
  • Wojskowe eksperymenty lub ćwiczenia. Za tą hipotezą, przemawia fakt, iż członkowie innej ekspedycji, przebywającej w tym czasie 50 kilometrów na południe od przełęczy, opowiadali o dziwnych pomarańczowych kulach, jakie widzieli na niebie na północ od swojej pozycji (mniej więcej w rejonie Góry Śmierci). Dodatkowo ubrania członków wyprawy wykazywały znaczą radioaktywność, a członkowie rodzin ofiar twierdzili, jakoby przekazane im ciała miały dziwny, pomarańczowo-żółty kolor. Co więcej, w pobliżu katastrofy znaleziono sporo metalowych  części. Fakty te mogą wskazywać na wybuchy(próby jądrowe), na skutek, których  wszyscy uczestnicy wyprawy zginęli, lub na to, że pomyłkowo wkroczyli na teren rosyjskiego poligonu wojskowego. Co ciekawe, całe śledztwo wkrótce zamknięto, raport utajniono, a cały obszar  zamknięto dla turystów i narciarzy na okres 3 lat. 

Po mimo śledztwa i poszukiwań nie udało się ustalić przyczyn tragedii z 2 lutego. Po czterech miesiącach władze kończą dochodzenie, w raporcie znajduje się tajemniczy wniosek ; śmierć studentów została spowodowana przez nieznaną, olbrzymią siłę.  Do dziś nie udało się rozwiązać zagadki przełęczy Diatłowa i nic nie wskazuje na to by została rozwikłana w najbliższej przyszłości.