poniedziałek, 30 czerwca 2014

Kozacy zaporoscy piszą list do sułtana

Według legendy list napisany został w  roku 1676 przez atamana koszowego Iwana Sirko wraz z "całą Siczą Zaporoską" w odpowiedzi na ultimatum sułtana osmańskiego Mehmeda IV. Jednak abstrahując od legendy, umiejscowienie go na osi czasu nie jest łatwą sprawą. Biorąc jednak pod uwagę okres życia Iwana Sirki (zmarł w 1680 roku) oraz okres walk Mehmeda z Kozakami, najbardziej prawdopodobnymi datami są rok 1675 lub 1680. Następnym problemem jest brak oryginału, który niestety nie zachował się do naszych czasów. Dostępna dla badaczy jest tylko kopia pisma  sporządzona w XVIII wieku- odnaleziona  w latach siedemdziesiątych XIX wieku przez etnografa-hobbystę z Dniepropetrowska (wtedy Jekaterynosław), który przekazał ją znanemu historykowi Dimitrowi Jawornickiemu. Choć historycy mają duże wątpliwości co do autentyczności listu, to warto się z nim zapoznać. 


 Mehmed IV do kozaków:

Ja, sułtan, syn Mehmeda, brat Słońca i Księżyca, wnuk i namiestnik Boga, Pan królestw Macedonii, Babilonu, Jerozolimy, Wielkiego i Małego Egiptu, Król nad Królami, Pan nad Panami, znamienity rycerz, niezwyciężony dowódca, niepokonany obrońca miasta Pańskiego, wypełniający wolę samego Boga, nadzieja i uspokojenie dla muzułmanów, budzący przestrach, ale i wielki obrońca chrześcijan — nakazuję wam, zaporoskim Kozakom, poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej waszymi napaściami przejmować. 
Sułtan turecki Mehmed IV

Kozacy zaporoscy do sułtana :

Zaporoscy Kozacy do sułtana tureckiego!
Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, sukin ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.
O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!
Podpisali: Ataman Koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami

Historyk  Dymitr Jawornicki odczytał kiedyś pismo dla rozweselenia swoich gości, wśród których był malarz  Ilja Repin, który zafascynowany całą historią w 1880 roku rozpoczął prace nad obrazem.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak polski szpieg Kazimierz Leski wykradł plany Wału Atlantyckiego...

Był jednym z asów polskiego wywiadu. Podróżował po III Rzeszy podając się za niemieckiego porucznika. Jednak po pewnym czasie uświadomił sobie, że im wyższa ranga fałszywej tożsamości tym łatwiej oszukać Niemców. Dlatego powstał gen. Julius von Hallman, któremu Niemcy sami przekazali plany Wału Atlantyckiego. Po małym zamęcie wywołanym zniknięciem von Hallmana, Leski powrócił tym razem jako Karla Leopolda Jansena. W 1944 roku dowodził kampanią w Powstaniu Warszawskim. Niemcy nigdy go nie złapali.

Kazimierz Leski urodził się 21 czerwca 1912 roku w Warszawie, jako syn inżyniera  Juliusza Leskiego. Otrzymał solidne wykształcenie uczęszczając najpierw do VIII Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie, a potem studiując na Wydziale Mechanicznym potem Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektroniki. W 1936 roku wyjechał do Holandii, gdzie pracował w stoczniach jako inżynier. Tam na zamówienie Polskiej Marynarki Wojennej uczestniczył w projektowaniu łodzi podwodnych ORP "Orzeł" i ORP "Sęp". Był doskonałym poliglotą- znał  perfekcyjnie język niemiecki, angielski i francuski oraz holenderski w stopniu komunikatywnym ..
W obronie wrześniowej brał udział jako pilot samolotu Lublin R-XVIII F. Jednak nie poszczęściło mu się  i już 17 września został zestrzelony przez czerwonoarmiejców i wzięty do niewoli. Dzięki sprytowi błyskawicznie zbiegł z niewoli. Po powrocie do Warszawy szybko dołączył do konspiracji, która dopiero nabierała kolorytu. Najpierw działał w organizacji wywiadowczej Muszkieterzy, po jej rozwiązaniu jak wielu innych przeszedł do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), dokładnie do oddziału Informacyjno-Wywiadowczego. Pełnił tam kilka funkcji, między  innymi powołał do  życia Sektor odpowiedzialny za prześwietlanie i zbieranie Informacji o niemieckich siłach wywiadowczych, w których skład wchodziła Sicherheitspolizei , czyli Policja bezpieczeństwa, Abwehry-niemiecki wywiad wojskowy oraz Gestapo. Dodatkowo pełnił funkcję szefa referatu "998", czyli działu bezpieczeństwa centralnego AK. Z początku oddział  był odpowiedzialny za utrzymywanie łączności z więzieniami, w których zostali osadzeni członkowie podziemia.  Pod koniec  1943 roku komórka objęła wszystkie sprawy dotyczące bezpieczeństwa AK. Leski udzielał się także w Biurze Studiów Wojskowych Oddziału II, gdzie kierował działem "Komunikacja" odpowiadającym za kontrolowanie całego transportu od samochodowego do wodnego na terenie III Rzeszy i przyłączonych do niej obszarów.
Podróże Kazimierza Leskiego rozpoczęły się od piekielnie niebezpiecznej komórki "666". Była ona odpowiedzialna za przecieranie lądowych szlaków przerzutowych dla kurierów AK, którzy pokonywali tysiące kilometrów w drodze do Wielkiej Brytanii, gdzie urzędował tymczasowych rząd na emigracji i często z powrotem do Polski. Na początku wojny podróżowano przez Rumunię, Węgry i dalej na Zachód. Lecz podróż taką trasą okazywała  się trwać zbyt długo. Po wyzbyciu się oporów stworzono nową, szybszą i o wiele bardziej niebezpieczną. Wiodła ona przez terytorium III Rzeszy, Francję, Hiszpanię i przez brytyjski Gibraltar,  a potem już drogą  powietrzną do Wielkiej Brytanii. Leski znając realia podróży po Europie Zachodniej z podrabianymi dokumentami stwierdził, iż łatwiej  pracowałoby mu się  gdyby został członkiem Wermachtu. Tak też zrobił...został porucznikiem Wermachtu. W tym przebraniu odbył kilka misji do Brukseli i. Paryża. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że był to  strzał w dziesiątkę, ale czym  wyższa ranga fałszywej tożsamości tym Niemcy łatwiej dają się oszukać. I tak powstał gen. Julius von Hallman. Leski zaopatrzony w wyśmienicie podrobiony zestaw generalskich dokumentów, ręki cichociemnego Stanisława Jankowskiego i ubrany w idealnie odwzorowany mundur generalski, rozpoczął podróżne po Europie.

Generał Hallman był wybitnym specjalistą w dziedzinie umocnień, dlatego często odwiedzał Francję, a dokładnie Paryż gdzie mieścił się sztab gospodarczy armii marszałka Gerda von Rundstedta. W sztabie służył nieocenioną pomocą dla inżynierów budujących umocnienia na wybrzeżach Atlantyku. Pewnego razu, przy kolejnej wizycie złożył sztabowcom propozycje zorganizowania przedsiębiorstwa, przeznaczonego do budowy umocnień na zachodnim wybrzeżu Francji. Po krótkim zastanowieniu zgodzili się, dostarczając przebranemu Leskiemu dokładne plany umocnień i zaliczkę w kwocie 500 marek. I w tym momencie nastąpiło coś niezwykle dziwnego, generał  Hallman przepadł w niewyjaśnionych okolicznościach. Niemcy byli zdezorientowani. Nie dość, że zgubili wysokiej rangi oficera, to jeszcze razem z nim  ściśle tajne plany budowy ogromnego systemu umocnień. Na nogi postawiono wszystkie jednostki Gestapo i Abwehry stacjonujące we Francji. Jednak po generale nie  zostało ani śladu, co było wysoce nieprawdopodobne. Dopiero cała sprawa wyjaśniła się po skontaktowaniu z macierzystą jednostka von Hallmana, stacjonującą na froncie wschodnim. Okazało  się bowiem, że ktoś taki jak gen. Julius von Hallman nigdy nie  istniał.
Marszałek Gerd von Rundstedt (Pierwszego z lewej) w otoczeniu Żołnierzy podczas inspekcji nad wybrzeżem Atlantyku. Luty 1943 rok 

Jasne było, że po  zdobyciu i przekazaniu na początku roku 1943 planów Wału Atlantyckiego gen. Hallman musiał zniknąć ze sceny. Jednak Leski nie  zrezygnował tak łatwo z dalszego ośmieszania Niemców. Zmieniwszy wygląd, powrócił za  kilka miesięcy do Paryża jako  gen. Karl Leopold Jansen. Oczywiście z nowymi dokumentami i co najważniejsze już nie odwiedzał sztabu Gerda von Rundstedta. W skórze Karla Jansena jeszcze przez kilka miesięcy działał w wywiadzie.
Po powrocie do Polski, stanął do walki w powstaniu warszawskim jako dowódca stworzonej przez siebie kompanii batalionu Miłosz, z którą między innymi brał udział  w zdobywaniu gmachu YMCA. Po kapitulacji uciekł z kolumny jenieckiej.

W chwili wejścia Sowietów do Polski, podjął pracę w Stoczni Gdańskiej, utrzymując cały czas kontakt  z podziemiem. Pełnił funkcję szefa sztabu obszaru zachodniego Delegatury Sil Zbrojnych. Podczas pierwszego aresztowani udało mu się zbiec. Mniej szczęścia miał w lipcu 1945 roku, gdy został aresztowany po raz drugi  drugi przez UB. Skazano go na 12 lat więzienia. Wyrok zmniejszono do sześciu lat. Po odbyciu kary Kazimierza Leskiego skazano ponownie na 10 lat "Za współpracę z okupantem". Wyszedł po odbyciu niespełna polowy kary, w 1955 r.
Tablica Pamiątkowa na domu Przy ul. Nowy Świat 2 w Warszawie


Co najważniejsze, Kazimierz Leski nigdy nie został rozpracowany przez Niemców. Może dlatego, że w różnych okresach działał jako : "37", "Bradl", "Leon Juchniewicz", "Karol Jasiński", "Juliusz Kozłowski", ". Gen. Julius von Hallman", ". Gen. Karl Leopold Jansen", oraz "Jules Lefebre". Za męstwo został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i 3-krotnie Krzyżem Walecznych. W 1995 r.. Instytut Yad Vashem przyznał mu tytuł  Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Zmarł 27 maja 2000 r. i został pochowany na Starych Powązkach

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Jakiemu państwu Polska wypowiedziała wojnę w XX wieku

Choć przez cały XX wiek Polska prowadziła liczne wojny i konflikty, ale tylko raz wypowiedziała ją oficjalnie  i to komu... odległej o tysiące kilometrów Japonii. Jednak cesarstwo nie przyjęło wyzwania.

Przed wojną, w latach 20 i 30 XX nasze relacje z Japonią były bardzo dobre, wręcz wyśmienite. Członkowie cesarskiej rodziny przybywali nad Wisłę, a polscy politycy odwiedzali kraj kwitnącej wiśni, do tego podpisywano kolejne umowy i traktaty. Japoński czerwony krzyż  udzielał pomocy Polakom we wschodniej Rosji i Syberii. A przede wszystkim kwitła współpraca wywiadów obu państw, głównie przy pozyskiwania informacji na temat Związku Radzieckiego. Wszystko trwało w najlepsze, dopóki w 1939 Niemcy (główny sojusznik Japoński ) nie zaatakowały Polski, usuwając ją znów z mapy Europy.

Dwa lata później, 7 grudnia 1941 roku Japonia przyłącza się do wojny, atakując bazę marynarki wojennej US Navy w Pearl Harbor. Od razu po tym wydarzeniu USA rozpoczęły walkę na Pacyfiku. Wielka Brytania i jej sojusznicy, a raczej zaprzyjaźnione rządy na uchodźstwie Belgii, Holandii oraz Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego, pojmując powagę sytuacji, wypowiedziały wojnę Japonii. Za Anglią podążyły również polskie władze na uchodźstwie i 11 grudnia 1941 oficjalnie rzuciły wyzwanie Japonii. Oprócz aliantów stosunki dyplomatyczne z cesarstwem zarwały Wenezuela, Kolumbia, Egipt, Meksyk i Grecja.

Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby Japonia podniosła  rzuconą polską rękawicę. Jednak tak się nie stało. Cesarstwo  nie przyjęła wypowiedzianej przez polski rząd na brytyjskiej ziemi wojny. Ówczesny premier Japonii Hideki Tōjō, tłumaczył to następująco:

Wyzwania Polaków nie przyjmujemy. Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii.

No i mamy tu dwie wyjątkowo niespotykane sytuacje: nie dość, że Polska wypowiada jedyną wojnę w całym stuleciu to jeszcze nie zostaje ona przyjęta przez drugą stronę, co na arenie międzynarodowej nie zdarza się  zbyt często. Ale nie to jest najdziwniejsze. II wojna światowa kończy się w 1945 kapitulacją Japonii i wygraną aliantów, a wojna polsko-japońska oficjalnie trwa aż  do roku 1957, kiedy to w  obecności wiceministra spraw zagranicznych PRL Józefa Winiewicza oraz działającego przy ONZ ambasadora Japonii Kase Toshikazu podpisano Układ o przywróceniu normalnych stosunków między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Japonią.

Przez te kilkanaście lat, wojna trwała jedynie na papierze. Podczas niej  ani razu nie doszło do otwartego starcia pomiędzy siłami RP a Japonii. Choć to nie oznacza, ze  Polacy nie stanęli  oko w oko z cesarskim żołnierzem. Wręcz przeciwnie stawali i odnosili pokaźne sukcesy. M.in  pułkownik Witold Urbanowicz, który był pilotem w dywizjonie "Latających Tygrysów" - Amerykańskiej Grupie Ochotniczej. Do historii przeszły jego dokonania z czasu starcia nad Changde, gdzie  właściwie sam stoczył pojedynek z sześcioma myśliwcami japońskimi , a dwa z nich udało mu się nawet zestrzelić.

Mimo wypowiedzenia wojny, wywiady obu państw nadal ściśle ze sobą współpracowały w zdobywaniu danych o ZSRR i Niemcach. Polscy agenci podróżowali po świecie za sprawą paszportów dyplomatycznych  Mandżuko, jak pamiętamy z lekcji historii, kontrolowanego w czasie II wojny światowej przez siły Japońskie.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Jak był zorganizowany oddział husarii...

Husaria to bez wątpienia najlepsza jazda na świecie. Na pewno choć raz o niej słyszałeś, nawet gdy nie jesteś pasjonatem historii . Ale czy wiesz, w jaki sposób uszeregowany był jej oddział oraz kto za co odpowiadał ?

Formacja husarii za czasów Jana III Sobieskiego 

Podstawową jednostką organizacji była chorągiew, czasem nazywana również rotą lub kompanią. Jedna chorągiew liczyła od 100 do 180 ludzi. Zdarzało się tak, że na skutek strat poniesionych w czasie wojny liczyła  konnych mogła spaść nawet do 50. W pierwszej linii ustawiali się towarzysze, byli to elitarni wojownicy rekrutowani najczęściej  spośród zamożnej szlachty. Drugą i trzecią linię zajmowali pocztowi- tak samo uzbrojeni jak pierwsza linia. Byli oni  werbowani przez towarzyszy, którzy zapewniali im broń i oporządzenie, ale w zamian zabierali cały żołd, którego tylko część przekazywali pocztowym. Głównym zadaniem pocztowych było wspieranie i osłanianie towarzysza. Dlatego towarzysz dobrał sobie zaufanych i zaprawionych w boju ludzi. Chorągwią dowodził rotmistrz,  zajmował miejsce na jej lewym boku, tak  aby prowadzić ją do ataku. Po rozpoczęciu szarży wycofywał się na tyły, gdzie bacznie obserwował ją z ubocza. Towarzyszyli mu jego właśni pocztowi, a także trębacze. Zastępcą rotmistrza był porucznik;  razem ze swoim pocztem usadawiał się  po drugiej stronie szyku. Jego zadaniem było dopilnowanie wykonania rozkazów rotmistrza. Towarzysze  spośród siebie wybierali najlepszego żołnierza, który miał zaszczyt trzymać sztandar chorągwi. Gdy chorągiew została rozproszona, to pod sztandarem zbierali się ocaleni jeźdźcy. W razie jego utraty, rotmistrz mógł skazać chorążego na śmierć. Skrzydłowi utrzymywali szyki kompani. W razie konieczności zjeżdżali do środka, ściskając szyki, lub rozjeżdżali się na boki, rozluźniając w ten sposób ustawienie husarzy, co zmniejszało straty podczas ostrzału. Najgorsze zadanie powierzano  zajeżdżający, ponieważ  pilnowali porządku na tyłach szyku i w razie ucieczki, któregoś z pocztowych lub nawet towarzyszy musieli go zabić by zapobiec panice.

Chorągiew składała się z pocztów: jeden towarzysz i  najczęściej 2-3 pocztowych, których dobierał wedle własnego uznania. W skład pocztu wchodzili również tak zwani  "ciurowie",  byli odpowiedzialni za przygotowanie husarzy do  bitwy i opiekę nad ekwipunkiem.