Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bohaterowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bohaterowie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 listopada 2014

Sam przeciw czołgom... Historia zapomnianego bohatera kampanii wrześniowej...

5 września kolumna  niemieckich czołgów naciera na ziemię piotrkowską. Zagrożony  okrążeniem 85 pułk Strzelców Wileńskich, wycofuje się,  jego odwrót ubezpiecza  plutonowy Stefan Karaszewski. Osamotniony stawia czoło przez dwie godziny 60 czołgom, niszcząc sześć, a następne kilkanaście uszkadzając. W końcu wyczerpawszy swe siły i zapas amunicji, rozsadza się ostatnim granatem...




Stefan Karaszewski urodził się 14 kwietniu 1915 roku, w Harbinie w północnej części Chin, gdzie jego ojciec pracował przy linii kolejowej łączącej Syberię z Władywostokiem. W Harbinie przebywało wówczas kilkanaście tysięcy Polaków, pracujących głównie przy budowie nowej linii kolejowej. Istniały polskie organizacje społeczne, wydawano polskie gazety, działały polskie kluby i wiele innych tego typu organizacji. Nawet, w 1915 roku założono polskie gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza, które istniało do 1949 roku. Gdy skończyła się I wojna światowa, a Polska pomału odzyskiwała długo upragnioną niepodległość Stefan i jego rodzina wrócili do Tomaszowa Mazowieckiego, miasta, z którego pochodził jego ojciec, Stanisław...

Niedługo po powrocie do Polski, ojciec ciężko zachorował, a rodzina popadła w biedę. Dlatego Stefan zaraz po skończeniu szkoły musiał podjąć pracę w pobliskiej fabryce włókienniczej. Nasz bohater swoją przygodę z wojskowością rozpoczął od wstąpienia do Związku Strzeleckiego „Strzelec”, z imienia którego odbył wiele kursów i szkoleń. W tym samym czasie ożenił się i kilka miesięcy później przyszła na świat jego córeczka Alicja...

Po powołaniu do wojska trafił do 85 pułku Strzelców Wileńskich, do kompanii karabinów maszynowych. Jego służba miała trwać do 10 września. Miał już nawet zakupiony bilet powrotny z Wilna do Tomaszowa Mazowieckiego. Ale jednak wszystko pokrzyżował atak Niemców na Polskę, 1 września 1939 roku. Wermacht w myśl taktyki blitzkriegu posuwał się do przodu, w głąb Polski siejąc za sobą spustoszenie i śmierć niewinnych.

Nasz bohater ze swoim 85 pułkiem Strzelców Wileńskich już pod koniec sierpnia włączył się do 19  Dywizji Piechoty, a ta z kolei stała się częścią odwodowej Armii „Prusy” generała Stefana Dęba-Biernackiego. Żołnierzy przewieziono pociągiem z Wilna do Łowicza. Dalej powędrowali piechotą w okolice Piotrkowa Trybunalskiego. Pułk zajął miejsce między Moszczenicą a Piotrkowem osłaniając fragment linii kolejowej, o ogromnym znaczeniu strategicznym. Spodziewając się szybkiego ataku ze strony Wermachtu,  chłopaki z pułku zaminowali wszystkie drogi i pola od strony zachodniej. 4 września niemieckie kolumny pancerne przerwały front pod Piotrkowem Trybunalskim. Następnego dnia do polskich pozycji zbliżało się kilkanaście niemieckich czołgów z 1 Dywizji Pancernej XVI Korpusu 10 Armii generała Waltera von Reichenau.  Jan Kruk-Śmigla, dowódca wileńskiego pułku dobrze wiedział, że jeśli nie wycofa swoich żołnierzy, czeka ich wszystkich śmierć  lub obóz jeniecki. Musiał szybko działać. Rozkazał więc odwrót. Wszyscy żołnierze wiernie przyjęli rozkaz i poczęli przygotowania do odwrotu. Wszyscy z wyjątkiem jednego... Oczywiście był nim nasz bohater Stefan Karaszewski, który zdecydował, że w pojedynkę będzie osłaniał odwrót towarzyszy...


Osamotniony plutonowy, dobrze wiedział, że nie wyjdzie z tego żywy, ale przynajmniej zatrzyma przez chwilę Niemców i uratuje kolegów. Gdy jeszcze czołgów nie było widać na horyzoncie, wziąwszy ze sobą kilka Mauserów zajął  stanowisko ogniowe położone na łące kilkadziesiąt metrów od toru kolejowego, na północ od wsi Kosów. Miało ono formę okopu i uzbrojone było w ciężki karabin maszynowy wz. 30, oraz sporą liczbę granatów w żelaznej skrzynce.

Po chwili na zachodniej części horyzontu pojawiło się około sześćdziesiąt  niemieckich maszyn. Zmierzały wprost na okopy, w których czekał już skryty i przygotowany Karaszewski. Pierwszą linią obrony były miny, których w ostatnich dniach wraz  z kolegami rozmieścił około tysiąca. Słysząc pierwszy wybuch, nasz bohater wyłania się z okopu  i za pomocą Mausera eliminuje próbującą się wydostać z palącego  czołgu załogę . Słysząc następne wybuchy, rzuca na ziemię Mausera, a dosiada najbliższy karabin maszynowy. Następny wybuch  i następna załoga wychodzi włazem na zewnątrz pojazdu. Po pancerzu bębnią tylko  pociski z CKM-u, a za chwilę trzy ciała bezwładnie padają nieopodal, na trawę. Nie przerywając serii Karaszewski przenosi ogień na nadjeżdżający motocykl z przyczepą. Jego załoga ginie. Nadjeżdżają kolejne maszyny, którym o dziwo udaje się uniknąć min. Kiedy są kilka metrów od okopu, Kraszewski chwyta granat, wyciąga zawleczkę i rzuca. Chwila ciszy  i nagle wybuch. Kolejny granat, kolejny wybuch. I tak przez dwie godziny. W ostatniej fazie Niemcy kryjąc się w bezpiecznej odległości za zabudowaniami okrążają stanowisko, które nadal się mocno broni. Obrońcy pozostało jeszcze tylko kilka naboi do Mausera i kilka granatów. Wystrzeliwuje ostatnie naboje w stronę nacierających Niemców i  ciska pozostałe granaty. Prócz ostatniego. Wyciąga z niego zawleczkę, ale zamiast rzucić w stronę wroga, przykłada sobie do gardła.

Niemcy przez długi czas bali się podejść do okopu. Gdy w końcu jednak to zrobili,  byli zdumieni i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Byli przekonani, iż opór stawiało przynajmniej kilku żołnierzy. Tymczasem na dnie okopu leżało tylko jedno ciało, z rozerwanym gardłem i poszarpaną twarzą...
Podczas dwugodzinnej walki plutonowy Stefan Karaszewski zdołał całkowicie zniszczyć sześć niemieckich maszyn i uszkodzić kilka kolejnych...A 85 pułk strzelców wileńskich z powodzeniem wycofał się na wschód....

Mieszkańcy Kosowa i Moszczenicy pochowali ciał bohaterskiego plutonowego na pobliskiej łące, obok przejazdu kolejowego w bezimiennej mogile. W październiku odkopano zwłoki i dokładnie przeszukano (czego nie uczyniono wcześniej). Znaleziono w kieszeni  munduru legitymację ze zdjęciem, książeczkę wojskową z wpisem o awansie na plutonowego (walczył w mundurze z dystynkcjami kaprala, nie zdążył sobie przypiąć dodatkowej belki na pagonach) oraz przekaz pieniężny z adresem jego matki, który umożliwił zawiadomienie rodziny.

Drugi pogrzeb miał charakter patriotycznej manifestacji. Zgromadziło się wtedy około 1000 osób z okolicznych miejscowości. A honory oddali mu nawet stacjonujący w miejscowości oficerowie niemieccy. Ostatecznie  rodzina jeszcze raz  ekshumowała ciało i przeniosła na cmentarz w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie spoczywa do dzisiaj.


W 1976 roku w miejscu gdzie znajdowało się stanowisko obronne naszego bohatera, spoczął głaz upamiętniający jego wielki czyn. Oprócz napisu widnieje na nim siedem trójkątów symbolizujących czołgi zniszczone przez Stefana Karaszewskiego oraz kółko – symbol motocykla zniszczonego ogniem polskiego CKM-u. Pomnikiem opiekuje się 86 Piotrkowska Drużyna Harcerska "Knieja" nosząca jego patronat.
We wrześniu 2010 roku prezydent Bronisław Komorowski odznaczył pośmiertnie plutonowego Stefana Karaszewskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

poniedziałek, 20 października 2014

Tadeusz Dzierzbicki... jedyny polski terrorysta-samobójca.


 18 maja 1905 roku, około godziny 11 do kawiarni na ulicy Miodowej wchodzi mężczyzna z dziwnym zawiniątkiem, za nim dwóch  żandarmów. Za chwilę ulicą targa ogromny wybuch, po czym słychać tylko jęki i krzyki rannych. Pod gruzami zniszczonej werandy leżą rozszarpane ciała trzech mężczyzn- dwojga policjantów i samego zamachowca. 


Jak był skory mówić Walery Sławek, samoofiara była obca duchowi polskiego terroryzmu. I trudno nie przyznać mu racji. Jedyną osobą, która zdecydowała się na samobójczy zamach był Tadeusz Dzierzbicki- człowiek bardzo dobrze wykształcony i kulturalny. W 1905 roku wrócił  z Paryż z tytułem inżyniera elektrotechnika. Zamieszkał w Warszawie przy placu Zbawiciela, pod nazwiskiem Dobrowolski i od razu wciągnął się w konspiracyjną działalność. Ze względu na swoje wykształcenie i doświadczenia był idealnym kandydatem na organizatora bojówkowego laboratorium. Istotnie w 1905 roku zajął się produkcją materiałów wybuchowych w wynajętym przez siebie mieszkaniu. Walery Sławek pisał o nim :
W wynajętym przez siebie mieszkaniu w oficynie przy ul. Nowowiejsckiej fabrykował nitroglicerynę, skupując  całymi dawkami w aptekach kwas solny, siarczany i glicerynę. To prymitywne laboratorium , w którym niekiedy po kilka razy dziennie następowały małe eksplozje przy produkcji, było wymownym obrazem, w jakich warunkach i jakimi siłami zaczynaliśmy walkę. 
Bojówka PPS długo planowała zamach na generała-gubernatora Maksymowicza. Bojownicy przez wiele tygodni obserwowali każdy krok bojaźliwego generała. Cel był prosty; poznać jego obyczaje i wybrać najlepszy moment na zamach, który w praktyce nie malował się tak kolorowo. Maksymowicz  był nieuchwytny; podróżował niezbyt często, a jak już to robił to w towarzystwie obstawy. W końcu rewolucjoniści doszli  do wniosku, że najlepszą  okazją będzie 18 maja, gdy Maksymowicz będzie jechał z Belwederu na niedzielne nabożeństwo w cerkwi znajdującej się na rogu ulic Długiej i Miodowej. Do zadania zgłosił się oczywiście na ochotnika nasz Dzierzbicki, załamany po śmierci brata, który zginął zaledwie miesiąc wcześniej podczas manifestacji. Do zamachu postanowił użyć trzy kilogramy nitrogliceryny. Osobiście wykonał z niej żelatynę wybuchową. O konstrukcji bomby nic nie wiadomo, świadkowie opisali ją po prostu jako "paczkę".

Zdjęcie przedstawiające skutki samobójczego zamachu Tadeusza Dzierzbickiego na ulicy Miodowej, dzień po zdarzeniu.
18 maja, o godzinie 11 Dzierzbicki  przybył na werandę cukierni Vincentiego przy ul. Miodowej, gdzie przejeżdżać miał Maksymowicz. Wszedł spokojnie do środka trzymając w ręku małe zawiniątko, zajął stolik i zamówił kawę. Niedługo po tym do cukierni weszło dwóch agentów policji, od razu podeszli do stolika, przy którym siedział Dzierzbicki i zażądali aby ten poszedł z nimi. Następnie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Paczuszka, z która leżała na stoliku, teraz spadała na ziemię wydając martwy dźwięk ogarniający całą salę. Chwila ciszy, a następnie tylko ogromny, ogłuszający huk wybuchu i dym ogarniający całą werandę i część ulicy. W miarę gdy dym razem z żelastwem i drewnianymi częściami werandy opadały, nasilały się krzyki rannych.  Gdy dym całkowicie opadł, ludzie zbiegli by zobaczyć co się tak właściwie stało. Widok był naprawdę okropny- wśród zawalonych części cukierni leżały trzy trupy z rozprutymi brzuchami. Były to resztki zwłok zamachowca i dwóch  agentów. Na ulicy leżał jeszcze jeden martwy mężczyzna i kilkanaście ciężko rannych przypadkowych przechodniów.

Tak oto Tadeusz Dzierzbicki stał się jedynym terrorystą-samobójcą w całej burzliwej historii rewolucji początku XX wieku. Chociaż Konstantin Maksymowicz przeżył zamach, to tak się przestraszył, że zamknął się w twierdzy Zagrze i nie ruszał się z niej na krok. Po kilku miesiącach tchórzliwy gubernator został odwołany ze swojego stanowiska. Ofiara Tadeusza Dzierzbickigo nie poszła na marne...

Źródło: 
Wojciech Lada- "Polscy Terroryści"

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak polski szpieg Kazimierz Leski wykradł plany Wału Atlantyckiego...

Był jednym z asów polskiego wywiadu. Podróżował po III Rzeszy podając się za niemieckiego porucznika. Jednak po pewnym czasie uświadomił sobie, że im wyższa ranga fałszywej tożsamości tym łatwiej oszukać Niemców. Dlatego powstał gen. Julius von Hallman, któremu Niemcy sami przekazali plany Wału Atlantyckiego. Po małym zamęcie wywołanym zniknięciem von Hallmana, Leski powrócił tym razem jako Karla Leopolda Jansena. W 1944 roku dowodził kampanią w Powstaniu Warszawskim. Niemcy nigdy go nie złapali.

Kazimierz Leski urodził się 21 czerwca 1912 roku w Warszawie, jako syn inżyniera  Juliusza Leskiego. Otrzymał solidne wykształcenie uczęszczając najpierw do VIII Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie, a potem studiując na Wydziale Mechanicznym potem Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektroniki. W 1936 roku wyjechał do Holandii, gdzie pracował w stoczniach jako inżynier. Tam na zamówienie Polskiej Marynarki Wojennej uczestniczył w projektowaniu łodzi podwodnych ORP "Orzeł" i ORP "Sęp". Był doskonałym poliglotą- znał  perfekcyjnie język niemiecki, angielski i francuski oraz holenderski w stopniu komunikatywnym ..
W obronie wrześniowej brał udział jako pilot samolotu Lublin R-XVIII F. Jednak nie poszczęściło mu się  i już 17 września został zestrzelony przez czerwonoarmiejców i wzięty do niewoli. Dzięki sprytowi błyskawicznie zbiegł z niewoli. Po powrocie do Warszawy szybko dołączył do konspiracji, która dopiero nabierała kolorytu. Najpierw działał w organizacji wywiadowczej Muszkieterzy, po jej rozwiązaniu jak wielu innych przeszedł do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), dokładnie do oddziału Informacyjno-Wywiadowczego. Pełnił tam kilka funkcji, między  innymi powołał do  życia Sektor odpowiedzialny za prześwietlanie i zbieranie Informacji o niemieckich siłach wywiadowczych, w których skład wchodziła Sicherheitspolizei , czyli Policja bezpieczeństwa, Abwehry-niemiecki wywiad wojskowy oraz Gestapo. Dodatkowo pełnił funkcję szefa referatu "998", czyli działu bezpieczeństwa centralnego AK. Z początku oddział  był odpowiedzialny za utrzymywanie łączności z więzieniami, w których zostali osadzeni członkowie podziemia.  Pod koniec  1943 roku komórka objęła wszystkie sprawy dotyczące bezpieczeństwa AK. Leski udzielał się także w Biurze Studiów Wojskowych Oddziału II, gdzie kierował działem "Komunikacja" odpowiadającym za kontrolowanie całego transportu od samochodowego do wodnego na terenie III Rzeszy i przyłączonych do niej obszarów.
Podróże Kazimierza Leskiego rozpoczęły się od piekielnie niebezpiecznej komórki "666". Była ona odpowiedzialna za przecieranie lądowych szlaków przerzutowych dla kurierów AK, którzy pokonywali tysiące kilometrów w drodze do Wielkiej Brytanii, gdzie urzędował tymczasowych rząd na emigracji i często z powrotem do Polski. Na początku wojny podróżowano przez Rumunię, Węgry i dalej na Zachód. Lecz podróż taką trasą okazywała  się trwać zbyt długo. Po wyzbyciu się oporów stworzono nową, szybszą i o wiele bardziej niebezpieczną. Wiodła ona przez terytorium III Rzeszy, Francję, Hiszpanię i przez brytyjski Gibraltar,  a potem już drogą  powietrzną do Wielkiej Brytanii. Leski znając realia podróży po Europie Zachodniej z podrabianymi dokumentami stwierdził, iż łatwiej  pracowałoby mu się  gdyby został członkiem Wermachtu. Tak też zrobił...został porucznikiem Wermachtu. W tym przebraniu odbył kilka misji do Brukseli i. Paryża. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że był to  strzał w dziesiątkę, ale czym  wyższa ranga fałszywej tożsamości tym Niemcy łatwiej dają się oszukać. I tak powstał gen. Julius von Hallman. Leski zaopatrzony w wyśmienicie podrobiony zestaw generalskich dokumentów, ręki cichociemnego Stanisława Jankowskiego i ubrany w idealnie odwzorowany mundur generalski, rozpoczął podróżne po Europie.

Generał Hallman był wybitnym specjalistą w dziedzinie umocnień, dlatego często odwiedzał Francję, a dokładnie Paryż gdzie mieścił się sztab gospodarczy armii marszałka Gerda von Rundstedta. W sztabie służył nieocenioną pomocą dla inżynierów budujących umocnienia na wybrzeżach Atlantyku. Pewnego razu, przy kolejnej wizycie złożył sztabowcom propozycje zorganizowania przedsiębiorstwa, przeznaczonego do budowy umocnień na zachodnim wybrzeżu Francji. Po krótkim zastanowieniu zgodzili się, dostarczając przebranemu Leskiemu dokładne plany umocnień i zaliczkę w kwocie 500 marek. I w tym momencie nastąpiło coś niezwykle dziwnego, generał  Hallman przepadł w niewyjaśnionych okolicznościach. Niemcy byli zdezorientowani. Nie dość, że zgubili wysokiej rangi oficera, to jeszcze razem z nim  ściśle tajne plany budowy ogromnego systemu umocnień. Na nogi postawiono wszystkie jednostki Gestapo i Abwehry stacjonujące we Francji. Jednak po generale nie  zostało ani śladu, co było wysoce nieprawdopodobne. Dopiero cała sprawa wyjaśniła się po skontaktowaniu z macierzystą jednostka von Hallmana, stacjonującą na froncie wschodnim. Okazało  się bowiem, że ktoś taki jak gen. Julius von Hallman nigdy nie  istniał.
Marszałek Gerd von Rundstedt (Pierwszego z lewej) w otoczeniu Żołnierzy podczas inspekcji nad wybrzeżem Atlantyku. Luty 1943 rok 

Jasne było, że po  zdobyciu i przekazaniu na początku roku 1943 planów Wału Atlantyckiego gen. Hallman musiał zniknąć ze sceny. Jednak Leski nie  zrezygnował tak łatwo z dalszego ośmieszania Niemców. Zmieniwszy wygląd, powrócił za  kilka miesięcy do Paryża jako  gen. Karl Leopold Jansen. Oczywiście z nowymi dokumentami i co najważniejsze już nie odwiedzał sztabu Gerda von Rundstedta. W skórze Karla Jansena jeszcze przez kilka miesięcy działał w wywiadzie.
Po powrocie do Polski, stanął do walki w powstaniu warszawskim jako dowódca stworzonej przez siebie kompanii batalionu Miłosz, z którą między innymi brał udział  w zdobywaniu gmachu YMCA. Po kapitulacji uciekł z kolumny jenieckiej.

W chwili wejścia Sowietów do Polski, podjął pracę w Stoczni Gdańskiej, utrzymując cały czas kontakt  z podziemiem. Pełnił funkcję szefa sztabu obszaru zachodniego Delegatury Sil Zbrojnych. Podczas pierwszego aresztowani udało mu się zbiec. Mniej szczęścia miał w lipcu 1945 roku, gdy został aresztowany po raz drugi  drugi przez UB. Skazano go na 12 lat więzienia. Wyrok zmniejszono do sześciu lat. Po odbyciu kary Kazimierza Leskiego skazano ponownie na 10 lat "Za współpracę z okupantem". Wyszedł po odbyciu niespełna polowy kary, w 1955 r.
Tablica Pamiątkowa na domu Przy ul. Nowy Świat 2 w Warszawie


Co najważniejsze, Kazimierz Leski nigdy nie został rozpracowany przez Niemców. Może dlatego, że w różnych okresach działał jako : "37", "Bradl", "Leon Juchniewicz", "Karol Jasiński", "Juliusz Kozłowski", ". Gen. Julius von Hallman", ". Gen. Karl Leopold Jansen", oraz "Jules Lefebre". Za męstwo został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i 3-krotnie Krzyżem Walecznych. W 1995 r.. Instytut Yad Vashem przyznał mu tytuł  Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Zmarł 27 maja 2000 r. i został pochowany na Starych Powązkach

piątek, 29 listopada 2013

Zapomniany Polak, który wyrządził nazistom więcej szkód niż niejedna armia.

Jerzy Iwanow-Szajnowicz to prawdziwy James Bond polsko-brytyjskiego wywiadu. Podczas II wojny światowej, sam wysadzał niemieckie okręty i statki zaopatrzeniowe. Na wyspie Faros spalił całą flotyllę kutrów, wyładowanych po brzegi amunicją. Razem ze współpracownikami zniszczył 400 niemieckich samolotów. Planował nawet zamach na Mussoliniego. Dziś jest bohaterem narodowym Grecji. W 1972 roku w Salonikach, na jego cześć odsłonięto pomnik. 


Jerzy urodził się w 1911 roku w Warszawie, jako syn rosyjskiego pułkownika, Władimira Iwanowa i warszawianki Leonardy Szajnowicz. Szczęśliwe małżeństwo jednak szybko  się rozpadło, a jego matka wyszła ponownie za mąż za greckiego biznesmena. Przeprowadziła się do Salonik, zostawiając swojego syna w kraju, pod opieką rodziny. Gdy skończył 14 lat pojechał do matki. Młody Iwanow maturę zdał w 1933 roku, w Liceum Francuskiej Misji Świeckiej. W 1938 roku ukończył studia w Belgii, jako magister nauk rolniczych. Biegle opanował : angielski, niemiecki, rosyjski, francuski i gracki. Świetnie pływał i szybko zaczął osiągać sukcesy w tej dyscyplinie. W czasie studiów został mistrzem Belgii w pływaniu. W 1935 roku dzięki swoim staraniom otrzymał polskie obywatelstwo. Każde wakacje spędzał w Polsce - był bardzo przywiązany do ojczystego kraju. Podczas jednego z pobytów, zapisał się do Akademickiego Związku Sportowego. W 1937 roku wywalczył mistrzostwo Polski w kategorii  piłka wodna . Jako zawodnik kadry narodowej licznie reprezentował nasz kraj na zagranicznych zawodach.

Wojna Jerzego Iwanowa-Szajnowicza zastała w Grecji. W maju 1940 rozpoczął współpracę z polską placówką wojskową w Salonikach. Pomagał uchodźcom, którzy trafili do Grecji z Rumunii i Węgier. Gdy Grecję zajęli Niemcy, Szajnowicz przedostał się do Palestyny, gdzie czekał na skierowanie do Samodzielnej  Brygady Strzelców Karpackich.  Jednak ze względu na niezwykłą sprawność fizyczną, został odesłany do dyspozycji Konsula Generalnego RP w Jerozolimie. Lecz ostatecznie trafił do dyspozycji wojsk brytyjskich. Po szkoleniu w Aleksandrii, jako agent nr 033B, został przetransportowany do Grecji na pokładzie brytyjskiego okrętu podwodnego o nazwie "Thunderbolt". Tam zaczął używać konspiracyjnego  nazwiska  Kiriakos Paryssis. W późniejszych okresach wielokrotnie zmieniał nazwiska i wygląd, by nie zostać zdekonspirowanym.


Szajnowicz w Grecji nawiązał współpracę z tamtejszym ruchem oporu i  stworzył rozbudowaną siatkę wywiadowczo-dywersyjną. Za pomocą radiostacji przekazywał Brytyjczykom informacje na temat : wojsk niemiecko-włoskich, przebywających w Grecji i konwojach płynących do Afryki Północnej, by wesprzeć wojska Rommla.

Jerzy najbardziej jednak zasłynął ze swojej działalności dywersyjnej. Zatrudnił się w zakładach Malzinotti w Nowym Faleronie. Zniszczył lub uszkodził tam, razem ze swoją grupą ok. 400 niemieckich samolotów, które dopiero co wyszły z naprawy. Dywersanci wrzucali do baków, substancje zmieniające skład chemiczny paliwa. Dzięki swoim znakomitym umiejętnościom  pływackim, Jerzy montował na kadłubach statków miny magnetyczne, które bez większego problemu niszczyły je. W taki lub podobny sposób zatopił wiele wrogich okrętów (m.in dwa U-Booty i dwa kontrtorpedowce). Na wyspie Faros zniszczył całą flotyllę kutrów, zapakowanych amunicją, która była przeznaczona dla wojsk Gen. Rommla w Afryce Północnej.

Iwanow-Szajnowicz przygotował też zamach na Mussoliniego, który w Grecji wizytował swoje wojska. Zamach zakończył się niepowodzeniem, gdyż włoski dyktator zamiast nocować w ateńskim hotelu "Grande Bretagne", noc spędził w włoskiej ambasadzie.

Niemcy robili wszystko by złapać Iwanowa, wszędzie widniały plakaty z jego podobizną - wyznaczono ogromną nagrodę za jego schwytanie. Jerzy był trzy razy łapany przez Gestapo. Jednak dwa razy udało mu się uciec. 8 września 1942 roku został  rozpoznany i zdradzony przez swojego znajomego. 2 grudnia, tego samego roku, sąd III Rzeszy  skazał go na potrójną karę śmierci. Zginął 4 stycznia 1943 roku zraniony przez SS-mana podczas próby ucieczki już z miejsca straceń - strzelnicy wojskowej w dzielnicy Aten Kesariani, następnie rozstrzelany, wraz z innymi skazańcami.
Pomnik Jerzego Iwanowa-Szajnowicza w Salonikach

 Szajnowicz został pośmiertnie oznaczony Orderem Virtuti Militari.W lipcu 1945 marszałek Harold Alexander ogłosił podziękowanie dla Iwanowa w imieniu Narodów Sprzymierzonych, a królowa Elżbieta II w kilka lat po śmierci agenta przekazała rodzinie zmarłego 1000 funtów w uznaniu jego zasług.

sobota, 23 listopada 2013

Gen. Edward Rydz-Śmigły - bohater czy tchórzliwy nieudacznik...

Po śmierci Piłsudskiego, kreowany na wielkiego męża stanu i bohatera. Gdy rozpoczęła się wojna, okazał się zwykłym nieudacznikiem, który nie umie racjonalnie myśleć i tchórzem, który opuszcza swoich dzielnie walczących żołnierzy... 


 Choć we wrześniu 1939 roku, "Śmigły" okazał się słabym i mało charyzmatycznym dowódcą, to bez wątpienia był dobrym żołnierzem. Dryg do walki wykazał już w Związku Walki Czynnej, do którego wstąpił, gdy studiował w Krakowie. To właśnie tam osobiście poznał Józefa Piłsudskiego.Walczył w Legionach Polskich. W swojej "legionowej" karierze doszedł do stanowiska zastępcy dowódcy I Brygady. W 1918 roku, po uzyskaniu niepodległości Rydz- Śmigły został awansowany, przez Piłsudskiego do stopnia generała. Jednak Komendant polecił mu, by nie wtrącał się do polityki, tylko był dalej żołnierzem..
 Podczas wojny polsko-bolszewickiej, również wykazał się swoimi zdolnościami. Dowodząc grupą uderzeniową, która rozbiła bolszewicką 12 armię, zajął Kijów. Podczas " Bitwy Warszawskiej" stanął na czele Frontu Południowo-Wschodniego i Środkowego.

Rydz- Śmigły w 1917 roku

Tak o Edwardzie Rydzu- Śmigłym pisał w 1922 roku Józef Piłsudski :
"Pod względem charakteru dowodzenia: Silny charakter żołnierza, mocna wola i spokojny, równy opanowany charakter. Pod tymi względami nie zawiódł mnie ani w jednym wypadku. Wszystkie zadania, które mu stawiałem jako dywizjonerowi czy dowódcy armii, wypełniał zawsze energicznie, śmiało, zyskując w pracy zaufanie swoich podwładnych, a rzucałem go zawsze podczas wojny na najtrudniejsze zadania. Pod względem mocy charakteru i woli stoi najwyżej pośród generałów polskich. Z podwładnymi jest równy, spokojny, pewny siebie i sprawiedliwy. Natomiast co do otoczenia własnego i sztabu – kapryśny i wygodny, szukający ludzi, z którymi by nie potrzebował walczyć lub mieć jakiekolwiek spory. W pracy operacyjnej ma zdrową, spokojną logikę i uporczywą energię do spełniania zadania. Śmiałe koncepcje go nie przerażają, niepowodzenia nie łamią. Szybko zyskuje duży wpływ moralny na podwładnych. Piękny typ żołnierza, panującego nad sobą i mającego silną dyscyplinę wewnętrzną. Pracuje zawsze dla rzeczy nie dla ludzi. Pod względem objętości dowodzenia: Polecam każdemu dla dowodzenia armią. Jeden z moich kandydatów na Naczelnego Wodza. Bałbym się dla niego dwóch rzeczy: 1) że nie dałby sobie rady w obecnym czasie z rozkapryszonymi i przerośniętymi ambicjami generałami i 2) nie jestem pewien jego zdolności operacyjnych w zakresie prac Naczelnego Wodza i umiejętności mierzenia sił nie czysto wojskowych, lecz całego państwa swego i nieprzyjaciela"
Zaraz po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego, prezydent Ignacy Mościcki i premier Walery Sławek powołują "Śmigłego" na stanowisko Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. 11 listopada 1936 roku zostaje powołany przez prezydenta Mościckiego na Marszałka Polski. Premier Sławek jednak nie był poplecznikiem Rydza- Śmigłego. I na stanowisku Marszałka widział bardziej gen. Gustawa Orlicza-Dreszera.  Dlatego Smigły jest często obwiniany za samobójczą śmierć Sławka. Marszałek działając w porozumieniu z prezydentem, doprowadził do znacznego  zmarginalizowania tego polityka. 2 kwietnia 1939 roku, Sławek strzelił sobie z pistoletu w usta. Rydz- Śmigły uczestniczył w pogrzebie. Gdy trumnę ściągano z katafalku najbliżsi przyjaciele byłego premiera otoczyli ją, by marszałek nie mógł do niej dojść, ponieważ uważali, że to przez Śmigłego, Sławek zginął.
Prezydent Ignacy Mościcki wręcza buławę marszałkowską Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi

Po wyborze Śmigłego na marszałka nastąpił wzrost jego znaczenia. Zaczął zachowywać się tak, jak by uderzyła mu woda sodowa.

Janusz Jędrzejewicz wysunął następującą opinię :
 „Ten miły kulturalny, inteligenty człowiek uległ jakby zaczadzeniu w dymach pochlebstw otoczenia, często najfatalniej dobranego i nie wytrzymał niebezpieczeństwa pokus, które daje każde wybitne w społeczeństwie stanowisko.”
Wizerunki  Rydza- Śmigłego zaczęły pojawiać się na ulicach, w szkołach i urzędach państwowych. Poczta Polska emitowała znaczki z jego podobizną. Pojawiać się zaczęły plakaty propagandowe, na których marszałek stał obok eskadry samolotów. Plakat  miał ukazywać potęgę polskiego lotnictwa. Jednak był to fotomontaż, a samoloty były niemieckie. Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie nadał Śmigłemu tytuł doktora medycyny honoris causa. Powstała także piosenka, ze słowami Adama Kowalskiego :

„Naprzód, żołnierze stara wiara, młode zuchy.
Za Śmigłym-Rydzem pomni jego w boju chwał,
On nas wywiedzie cało z każdej zawieruchy,
Sam Komendant, sam Komendant nam go dał,
Sam Komendant, sam Komendant,
Nam go na Wodza dał!”
Popularność marszałka jeszcze bardziej wzrosła  w 1938 r.  gdy podczas konferencji w Monachium zdecydował o wkroczeniu polskich wojsk do Zaolzia, o które Polska i Słowacja toczyły spory. I to własnie wtedy było, apogeum bohaterskiego Edwarda Rydza- Śmigłego.
Plakat propagandowy z wizerunkiem marszałka Śmigłego-Rydza

Po napaści Niemiec i ZSRR wszyscy byli rozczarowani rzeczywistym obliczem Wojska Polskiego. Od kliku lat ludzie widzieli plakaty z Rydzem na tle czołgów i potężnego lotnictwa. W jednej chwili te  "propagandowe"  klocki runęły. A Śmigły przedstawiany jako bohater i istny bóg wojny, gdy przyszły ciężkie chwile próby, po prostu "zwiał" do Rumuni, zostawiając w istnym piekle swoich żołnierzy.

7 września Śmigły przeniósł swoją kwaterę  z Warszawy do Brześcia na Bugiem. 17 września, gdy dowiedział się o wkroczeniu sowietów do Polski, wydał rozkaz :



Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadania Warszawy i miast które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii
A sam postanowił ewakuować się do Rumunii, a potem kontynuować walkę u boku aliantów. 18 września na moście granicznym nie obyło się bez przykrych incydentów. Pułkownik Ludwik Bociański chciał zatrzymać marszałka, więc gdy kolumna pojazdów z Śmigłym nadjeżdżała, stanął na środku mostu. Po krótkiej rozmowie, Rydz odsunął pułkownika - a ten strzelił sobie w pierś.

 Jego decyzja o ucieczce, spotkała się z sporą krytyką. Uważano bowiem, ze Śmigły powinien zostać w kraju i walczyć razem ze swoimi żołnierzami. W Rumunii marszałek został internowany. Na początku przebywał  w mieście Craiova, a później w Dragoslavele.
27 września Śmigły zrzekł się funkcji Naczelnego Wodza i  Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, do swojej rezygnacji załączył list, w którym pisał :
Internowanie moje czyni mnie bezbronnym i wszystkie winy można na mnie zwalać. Daleki jestem od prowadzenia polemiki na temat opinii publicznej i jej żądań. Konstytucyjnie akt mianowania teraz Naczelnego Wodza nie jest konieczny – tym bardziej, że i armia jeszcze niezorganizowana. Więc chodzi o osądzenie mnie. Nie chciałbym utrudniać Panu sytuacji. Dlatego załączam dokument. Proszę zrobić, Panie Prezydencie, z nim to co Panu sumienie wskazuje
10 grudnia 1940 roku udało mu się uciec z internowania i nielegalnie przekroczyć granicę rumuńsko-węgierską. Do jesieni 191 roku przebywał w Budapeszcie. W październiku 1941 roku przedostał się przez Słowację i dostał się do okupowanej Polski. W Generalnym Gubernatorstwie zakonspirowany Śmigły-Rydz na początku mieszkał w Krakowie. 29 października przeniósł się do Warszawy. Tam nawiązał kontakty z podziemiem. Miał spotkać się z dowódcą ZWZ ( późniejsza AK ) gen. Stefanem "Grotem" Roweckim, lecz nie wiadomo czy to tego spotkania doszło. Zmarł w nocy z 1 na 2 grudnia 1941 roku na atak serca.
Miejsce przekroczenia granicy przez marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza 27 października 1941 w Suchej Górze
Dariusz Baliszewski twierdzi, że Rydz- Śmigły  zmarł w innych okolicznościach.
W listopadzie 1941 roku  został aresztowany przez ZWZ. Dostał  do wyboru : wyjazd z kraju lub samobójstwo. Gdy jednak nie wybrał żadnej z opcji, miał być  przetrzymywany  w nieludzkich warunkach. Gdzie zachorował na  gruźlicę. Trafił do sanatorium w Otwocku, gdzie zmarł  3 sierpnia 1942 roku.


sobota, 16 listopada 2013

Niedźwiedź Wojtek - żołnierz 2 Korpusu Polskiego i bohater bitwy pod Monte Cassino...

Wojtek w 1942 roku został  adoptowany przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2 Korpusie Polskim powodzonym przez gen. Andersa. Razem z nimi jadł, spał, pił i walczył. Po wojnie trafił do zoo w Edynburgu. 

W 1942 roku Polscy żołnierzy w drodze z Pahlevi w Iranie do Palestyny, kupili od przypadkowo napotkanego arabskiego chłopca malutkiego niedźwiadka brunatnego. Miś nie umiał jeszcze jeść, żołnierze karmili go rozcieńczonym skondensowanym mlekiem z butelki po wódce. Smoczek zrobili z skręconej szmatki. Wojtek został wciągnięty na stan ewidencyjny 22. Kompani Zaopatrywania Artyleryjskiego.  Przeszedł z tą jednostką cały szlak bojowy : od Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt, Włochy (gdzie brał udział w  Bitwie pod Monte Casino) aż do Wielkiej Brytanii.

Żołnierze 22 Kompanii opiekowali się niedźwiadkiem bardzo troskliwie. Jego przysmakami były owoce, słodkie syropy, marmolada, miód oraz piwo, które dostawał za dobre zachowanie. Wojtek zawsze jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w jednym namiocie. Kiedy urósł, dostał własną sypialnie w dużej, drewnianej skrzyni, lecz nie przepadał za nią i często w nocy przychodził do namiotu, w którym spali polscy żołnierze. Miś był bardzo łagodny i miał pełne zaufanie do ludzi.
Wojtek lubił zapasy...


Wojtek bardzo lubił jadę ciężarówkami w szoferce, a rzadziej na pace, czym budził niemałą sensację na drodze. Uwielbiał również zapasy z żołnierzami, które kończyły się zawsze tak samo- Wojtek leżał na pokonanym i lizał go po twarzy. Najbardziej znany epizod, z życia Wojtka opowiada o tym, jak to podczas działań pod Monte Cassino miś pomagał w noszeniu ciężkich skrzyń z amunicją artyleryjską i nigdy nie zdarzyło mu się żadnej upuścić. Od tamtej pory symbolem 22 Kompanii stał się niedźwiedź z pociskiem w łapach.
Symbol 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii 
Po zakończeniu wojny 22 Kompania została przetransportowana do Glasgow w Szkocji, a z nią Wojtek. Kompania stacjonowała w Winfield Park. W niedługim czasie miś stał się ulubieńcem całego obozu i okolicznej ludności. Stał się tematem licznych publikacji prasowych. Po demobilizacji jednostki, niedźwiedź w 1947 roku trafił do zoo w Edynburgu. W ogrodzie zoologicznym , Wojtka często odwiedzali towarzysze z 22 Kompanii - już w cywilu.


Wojtek padł 2 grudnia 1963 roku, w wieku 22 lat. O  jego śmierci poinformowały media w Wielkiej Brytanii . Kilka dni później został pochowany. W dojrzałym wieku ważył 250 kg i miał 180 cm wzrostu.
Wojciech Narębski ostatni żyjący żołnierz 22 Kompanii, obok pomnika niedźwiedzia Wojtka 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Kapitan Józef Kowalski ostatni żyjący weteran Bitwy Warszawskiej, dziś ma 113 lat

Gdy Polska odzyskała niepodległość miał 18 lat. Uczestniczył w Bitwie Warszawskiej, przeżył dwie wojny światowe i lata komunizmu. Dziś jest najstarszym, żyjącym mężczyzną na świecie.



Pan Józef urodził się 2 lutego 1900 roku we wsi Wicyń(obecnie Smerekiwka na Ukrainie). W 1920 roku służył w 22. Pułku Ułanów Podkarpackich. Brał udział m.in w Bitwie pod Komarowem(niedaleko Zamościa), gdzie 31 sierpnia 1920 roku polska kawaleria rozbiła trzon armii konnej Budionnego. Konfrontacja ta była największym starciem konnicy, w całej wojnie polsko-bolszewickiej i ostatnią wielką bitwą kawaleryjską w historii Europy. Po zakończeniu działań, skierowano Pana Kowalskiego na kurs kawaleryjski do Grudziądza. Po jego ukończeniu zrezygnował z kariery wojskowej i wrócił na rodzinne gospodarstwo rolne.

Pan Józef (pierwszy z prawej) i jego koledzy z 22 pułku ułanów
Pana Józefa zmobilizowano w sierpniu 1939 roku. Podczas Kampanii Wrześniowej służył w artylerii, gdy jego pułk został rozbity przez Niemców, trafił do obozu pracy. Po  długim czasie udało mu się z niego uciec,  razem ze współwięźniami. Po zakończeniu wojny wrócił w rodzinne strony. Jak sam później opowiadał:  "Wojna niby się skończyła ale w naszym powiecie wciąż lała się krew polska, rosyjska i ukraińska". Więc, postanowił wyjechać wraz z rodziną na Ziemie Odzyskane.  Na początku zamieszkał na Górnym Śląsku. Jednak Ślązacy, pogardliwie traktowali  przesiedleńców zza Buga. Z tego powodu Pan Kowalski przeniósł się do  wsi Przemysław (niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego), gdzie przejął opuszczone gospodarstwo rolne( 9 ha). Mimo upływających lat prowadził je, aż do 1993 roku, hodował krowy, świnie i ptactwo domowe.
Józef Kowalski z żoną Katarzyną, bliźniakami i starszą córką Zuzanną
W 1994 roku,  gdy stan zdrowia Pana Józefa  pogorszył się, oddał gospodarstwo na rzecz Skarbu Państwa i przeniósł się do Domu Opieki Społecznej w Tursku.

Podczas uroczystości 110 urodzin, został odznaczony Krzyżem Oficerskim  Orderu Odrodzenia Polski - jest to jedno z najwyższych odznaczeń cywilnych w Polsce. Prezydent RP - Lech Kaczyński napisał do Pana Józefa  Kowalskiego specjalny list, w którym dziękował mu za jego zasługi. Oto jego treść


Wielce Szanowny Jubilacie!

Z okazji 110. rocznicy Pana urodzin proszę przyjąć najserdeczniejsze powinszowania.

Gospodarka, wojna i miłość – oto były trzy prządki jego żywota, pisał o pułkowniku Michale Wołodyjowskim Henryk Sienkiewicz. Ten uwielbiany przez pokolenia Polaków bohater Trylogii jest wzorem żołnierza Rzeczypospolitej, przywiązanego do ziemi ojczystej patrioty, człowieka kultywującego życie rodzinne, dobrego obywatela i gospodarza zatroskanego o wydobycie kraju z wojennych zniszczeń.

Potrafił Pan urzeczywistnić ten ideał. Jako kawalerzysta stawał Pan w obronie polskich granic najpierw w określonej mianem 18. największej bitwy świata – Bitwie Warszawskiej 1920 roku, a następnie w wojnie obronnej 1939 roku, znosząc później lata niewoli w niemieckim obozie jenieckim. Po wojnie, po zaanektowaniu Podola przez imperium sowieckie, nie powrócił Pan do rodzinnego gospodarstwa, lecz znalazł swoją nową małą ojczyznę w ziemi lubuskiej, w Przemysławiu, gdzie był Pan znany jako hodowca i znawca koni wierzchowych, ojciec rodziny, człowiek prawy i pełen pogody ducha. W Pana osobie ludzie młodzi odnajdują przykład i zachętę do tego, aby żyć godnie i pięknie.

Dzisiaj, gdy rozpoczyna Pan sto jedenasty rok życia, proszę przyjąć za te odważne czyny, za zasługi w walce o niepodległość kraju, za manifestowaną w tak różnych czasach i okolicznościach, ale zawsze tę samą, wierną miłość ojczyzny – słowa wielkiego uznania i podziwu. Jako Prezydent i Zwierzchnik Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej mam zaszczyt dać temu wyraz honorując Pana Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Lech Kaczyński

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej



W lutym 2012 roku, Minister Obrony Narodowej - Tomasz Siemoniak, awansował Pana Józefa do stopnia Kapitana Wojska Polskiego.

Pan Józef w wieku 113  lat

12 czerwca 2013 roku po śmierci Japończyka, Pan Józef został w wieku 113 lat i 129 dni najstarszym żyjącym mężczyzną na świecie i jednocześnie ostatnim urodzonym jeszcze w XIX wieku, jednak jego wiek nie jest oficjalnie  uznawany przez Gerontology Research Group.