Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niezwykłe konstrukcje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niezwykłe konstrukcje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 listopada 2014

Trójkąt trzech cesarzy...

Trójkąt Trzech Cesarzy, to miejsce, które przed I wojną światową było znane w całej Europie. Ciągnęły do niego rzesze- tętnił życiem, bo przecież był  ewenementem na skalę światową- w końcu rozdzielał  trzy cesarstwa- Austrii, Prus i Rosji. Dziś jest kompletnie zapomniany.  


Trójkąt Trzech Cesarzy obecnie 

By sięgnąć początku historii Trójkąta trzech Cesarzy musimy cofnąć się do roku 1815, kiedy to na Kongresie Wiedeńskim,  teren Księstwa Warszawskiego został znów podzielony między trzech zaborców. I tak u zbiegu trzech rzek: Przemszy, Białej Przemszy oraz Czarnej Przemszy spotkały się rubieże:  Królestwa Polskiego w unii z Rosja, Prus oraz Rzeczypospolitej Krakowskiej pod protektoratem trzeciego zaborcy. Następnie po powstaniu listopadowym 1831 - 1846 po włączeniu Królestwa Polskiego do Rosji jako autonomicznej prowincji, był to trójstyk granic Rosji, Prus i Rzeczypospolitej Krakowskiej.

Dopiero po wcieleniu Rzeczpospolitej Krakowskiej w 1846 roku do Austrii, ziemie zaborców oficjalnie spotkały się w Mysłowicach. Od tego roku miejsce nazywano „Drei Lander Ecke”. Właściwe tłumaczenie powinno brzmieć Kąt Trzech Krajów, jednak w XIX wieku, tę nazwę niefortunnie przetłumaczono jako „Trójkąt Trzech Krajów”. Do zmiany nazwy miejsca doszło po wojnie prusko-francuskiej. W 1871 roku nastąpiło zjednoczenie Niemiec pod przewodnictwem Prus i powstała Rzesza Niemiecka. A obok cesarza Austrii i Rosji pojawił się Niemiecki. Dwa lata później utworzono Związek Trzech Cesarzy, a nad Przemszą powstał „Drei Kaiser Ecke”. Podobnie jak wcześniej źle przetłumaczono nazwę. Zamiast Kąt wymawiano Trójkąt. Nazwa przetrwała do zakończenia I wojny światowej.

Dziś te tereny jak i same rzeki są częścią miast; Mysłowic oraz Sosnowca. Gdybyśmy jednak wrócili do czasów gdy trójką przeżywał swoje najlepsze lata, to miejscowościami granicznymi były: od strony Prus  Brzęczkowice/Słupna, ze strony rosyjskiej Modrzejów, a ze strony austriackiej Jęzor- dzielnica Jaworzna.







Do czasów pierwszej wojny światowej Trójkąt Trzech cesarzy był niezwykle znany w całej Europie. Jak można było przeczytać w ówczesnych gazetach, trójkąt tygodniowo odwiedzało  od 3 do 8 tysięcy turystów. Po rzekach pływały dwa parostatki, a dodatkową atrakcją stała się wybudowana w 1907 wieża Bismarcka, w zniesiona na pobliskim wzgórzu- kiedyś Bismarcka- dziś Kościuszki. Miała ona 20 metrów wysokości i platformę widokową na górze. Wielkie kamienne bloki i grube mury symbolizowały pruską potęgę. Z platformy widokowej można było podziwiać jak daleko sięgają tereny niemieckie. W pogodne dni ujrzeć w oddali można było Kraków, a nawet Tatry. Została ona rozebrana najprawdopodobniej w 1937 roku. Kamienie z wieży zostały wykorzystane przy budowie katowickiej Katedry (według innych źródeł – do budowy schodów kościoła w Brzęczkowicach lub w obu tych miejscach).

Lata Trójkąta Trzech Cesarzy, to jednakowo lata świetności samych Mysłowic, które po kongresie stały się miastem granicznym. I zarazem bardzo atrakcyjnych turystycznie. W krótkim czasie liczba mieszkańców wzrosła dwudziestokrotnie. "W roku 1913 było w Mysłowicach 110 restauracji. Ludzie kąpali się w Przemszy, łowili ryby. To była ozdoba miasta, miejsce wypoczynku ludzi z całej okolicy. Mimo że po I Wojnie Światowej granica była od Trójkąta daleko, ludzie nadal chodzili tam na spacery, a dzieci zimą jeździły z góry na nartach.”

Powstała masa pocztówek z motywem Trójkąta Trzech cesarzyMożna wyróżnić kilka ich głównych rodzajów: widok na teren z wizerunkami trzech cesarzy, trzech flag czy też innych wariacji na temat podkreślenia, o jakie miejsce chodzi (czasem pocztówka dwuobrazkowa z Wieżą Bismarcka); widok na teren bez wizerunków cesarzy, ale z bardziej szczegółowo przedstawionymi elementami krajobrazu – łodzie, zabudowania, most; pocztówki z Wieżą Bismarcka; mapy z miejscem, gdzie stykały się granice trzech cesarstw.

Pocztówka z motywem Trójkąta Trzech Cesarzy 

Choć po II wojnie światowej i nowym podziale zrujnowanej Europy o trójkącie nikt już nie pamiętał, to obecnie miejsce to odzyskuje swoją historyczną świetność. W dzień po wejściu Polski do Unii Europejskiej, 2 maja 2004 odbyło się na terenie trójkąta spotkanie prezydentów: Jaworzna, Sosnowca i Mysłowic oraz zamontowano tablice z napisem:

W miejscu, w którym niegdyś stykały się granice trzech zaborów dzisiaj świętujemy wstąpienie Polski do Unii Europejskiej i jesteśmy dumni, że wspólnie budujemy Europę bez granic...
Trójkąt Trzech Cesarzy - obelisk

poniedziałek, 22 września 2014

10 najdziwniejszych broni II Wojny światowej

Każdy kto choć trochę interesuje się drugą wojną światową- najkrwawszym konfliktem w dziejach, słyszał na pewno o radzieckiej katiuszy, czy t- 34, doskonale zna angielskiego Spitfire'a  i wie, jak wyglądały niemieckie pantery i tygrysy. Wojna zmusza do opracowywania nowych technologi- nie zawsze udanych i  konwencjonalnych. Dlatego dziś zapraszam Was w podróż po najdziwniejszych  i zdecydowanie mniej znanych wynalazkach ówczesnych inżynierów, od latających czołgów, płonących nietoperzy, po lotniskowiec wykonany z góry lodowej.


10.  Wiszące pole minowe 
Ta absurdalnie brzmiąca  broń miała wesprzeć ochronę angielskich statków z początków wojny, które były uzbrojone tylko w małokalibrowe działka. A działała ona następująco: Z  20-lufowej wyrzutni wystrzeliwano 10 rakiet, które osiągnąwszy pułap ok. 300 metrów eksplodowały. Każda uwalniała przy tym minę ważącą mniej więcej ćwierć kilograma, podczepioną do trzech spadochronów drutami długości 120-u metrów. I wtedy według brytyjskich inżynierów wrogi samolot miał zaczepić za jeden z drutów i ściągnąć minę w swoim kierunku, która miała w takiej sytuacji wybuchnąć i razić ofiarę odłamkami. Planowano też rozwinąć projekt tworząc rakiety, które byłyby zdolne wynieść minę na wysokość nawet 6 kilometrów.  Testy wykazały bowiem, że to niezwykle kłopotliwa w obsłudze, a co najważniejsze mało skuteczna broń. Była wrażliwa na podmuchy wiatru, druty, które miały zahaczać o skrzydła samolotów często zaplątywały się o takielunek statków.  Również długi załadunek wyrzutni pozostawiał dużo do życzenia. Ostatecznie projekt porzucono stwierdzając, iż znacznie lepsze efekty przyniesie zwiększenie liczby klasycznych dział  przeciwlotniczych na statkach. 

9.  Segmentowe superdziało 
Superdziało segmentowe, czy bardziej znana nazwa V-3 to jedna z  niemieckich broni odwetowych (niem. Vergeltungswaffe).  Choć zdecydowanie mniej znana od swoich poprzedniczek( V-1 i V-2), to jednak sam jej widok robił wrażenie. Wprawdzie kaliber nie był imponujący, bo wynosił 150 mm, lecz sama lufa mierząca 120 metrów( to więcej niż mierzy boisko do piłki nożnej)  budziła respekt.  Jeszcze jedną wyróżniającą spośród innych dział rzeczą, był sposób wyrzutu pocisku- w zwykłym dziale jednorazowa eksplozja ładunku miotającego powoduje wyrzut pocisku, w V-3 było trochę inaczej. Pocisk o masie 140 kg, zostawał wyrzucany przez kolejne porcje gazu, dostarczane z parzystych, bocznych zaworów, które mijał , dzięki temu mógł spokojnie pokonać w powietrzu dystans ok. 160 km.  Planowano zbudować 25 takich dział, lecz skończyło się na jednym egzemplarzu umieszczonym na wybrzeżu Francji, dokładnie w dużym podziemnym kompleksie w Mimoyecques, niedaleko Calai, skąd Niemcy zamierzali prowadzić ostrzał Londynu- oddano nawet próbne strzały. Ale 6 lipca 1944 roku, brytyjskie Lancastery z 617 dywizjonu, przy użyciu 5-tonowych bomb Tallboy zmieniły cały kompleks w stertę gruzu. Niemcy zbudowali jeszcze dwa mniejsze działa tego typu, o długości lufy 45 metrów i zasięgu zaledwie 40  kilometrów, zlokalizowanych w Lampaden, 13 km na południowy wschód od Trewiru w Niemczech. Za ich pomocą niszczono pozycję aliantów. W sumie odpalono 183 pociski, przy bardzo niewielkiej skuteczności, zginęło zaledwie 10 cywilów, a około 30 zostało rannych. Ostatecznie całą konstrukcja wraz z pociskami wpadła w ręce Amerykanów. Na koniec warto dodać, że V-3 z lufą 120-metrową, była największą bronią artyleryjską państw Osi, znacznie przewyższając swoim zasięgiem działa kolejowe Dora (inna nazwa Schwerer Gustav) 800 mm i Krupp K5- 320 mm, czy moździerze Karl - 600 mm.

8. Balony śmierci 
Japończycy podczas wojny długo szukali broni, która umożliwiłaby im  zaatakowanie kontynentalnego terytorium Stanów Zjednoczonych. Potrzebowali dalekosiężnej, mogącej z powodzeniem pokonać Pacyfik i zadać poważny- głównie psychologiczny cios. Jednym z takich  wynalazków, napędzanym przez siły przyrody, a dokładnie przez prądy strumieniowe, czyli wiatry stałe wiejące z zachodu na wschód na wysokości 9-12 kilometrów okazały się balony. Wyprodukowano ich około 9 tysięcy.  Do każdego napełnionego wodorem   fu-go - jak je potocznie nazywano,  doczepiono kilka bomb o łącznej masie rzędu 15-30 kg. Obliczono, że jeśli balony wyniosą się na wysokość 9000 metrów, wiatr przeniesie je nad terytorium USA w ciągu 5 dni.  Skonstruowano je tak, aby po tym czasie zaczęły tracić zapasy wodoru. Jednak w rzeczywistości cały projekt okazał się klapą. Do zachodnich brzegów  Północnej Ameryki zdołało dotrzeć tylko ok. 10 % balonów. A te które już dotarły nad kontynent rozbiły się w gęsto porośniętych lasach pogranicza amerykańsko-kanadyjskiego. Na wskutek eksplozji zginęło tylko sześć osób. Na dodatek rząd Stanów Zjednoczonych, aby zapobiec społecznej histerii, ujawnił wszystkie informacje o balonach śmierci. Japończycy pilnie śledzący amerykańską prasę nie znaleźli nawet najmniejszej wzmianki o efektach  działania bomb balonowych. Uznali to za przejaw kompletnej nieskuteczności i zaprzestali wysyłania fu-go. 

7. Rydwan ognia 
Jednym z największych problemów towarzyszącym desantowi z morza było niszczenie wrogich umocnień, przy jednakowym ograniczeniu własnych strat. Niemcy stworzyli Goliaty-  coś w rodzaju małych, jeżdżących dronów o  napędzie gąsienicowym, naładowanych po brzegi materiałami wybuchowymi. O ich skuteczności boleśnie przekonali się m.in powstańcy warszawscy. Brytyjczycy też stworzyli swój projekt, zwany panjandrum, czyli walec na drewnianych  drabiniastych kołach o średnicy 2 metrów, wypełniony toną TNT( planowano również stworzyć wersję z dwukrotnie większą ładownością).  Rydwan zasilany był przez nieduże rakiety na paliwo stałe, przymocowane do szprych obu kół. Po odpaleniu rakiet panjandrum miał się toczyć, z prędkością blisko 100 km/h. Detonację powodował moment zderzenia rydwanu z przeszkodą. Nigdy jednak nie został użyty w walce- przyczyn było kilka: panjandrum często przewracał się na bok, a nierówny ciąg rakiet skutkował całkiem nieprzewidywalnym poruszaniem się, narażając przy tym własne pozycje. 

6. Psy przeciwpancerne

Po niespodziewanym ataku Hitlera na ZSRR, 22 lipca 1941 roku Rosjanie byli zaskoczeni i zupełnie nieprzygotowani. Po pewnym czasie  nie posiadali już wystarczającej liczby broni przeciwpancernej by móc skutecznie zwalczać niemieckie pułki czołgów. Z pomocą przyszły czworonogi. Co trzeba zrobić by ze zwykłego kundla uczynić prawdziwego niszczyciela czołgów. W gruncie rzeczy nie dużo- wystarczy go wytresować tak, by wpełzał pod wrogie pojazdy, a na grzbiecie i po bokach umieścić jeden albo dwa kilogramy materiałów wybuchowych, pamiętając jednakowo, by nastawić zapalnik na odpowiedni czas. A jak zmusić zwierzaka do takiego czynu w środku bitewnej zawieruchy?  Głodząc go i  umieszczając jedzenie na treningach pod podwoziem czołgu. Choć sami Rosjanie chwalą się skutecznością przeciwpancernych psów, które według ich szacunków zniszczyły ponad 300 wrogich maszyn, to źródła zachodnie odnotowują tylko jeden przypadek  ataku psich kamikadze na niemiecką kolumnę.  Psy kręcące się wokół niemieckich czołgów stanowiły łatwy cel piechoty osłaniającej pojazdy. Dodatkowo często wbiegały pod radzieckie  T-34, na których ich szkolony i tym samym bardziej kojarzyły im się z jedzeniem.

5. Działa soniczne, elektryczne i wiatrowe
W 1944 roku minister uzbrojenia III Rzeszy zaprezentował działo soniczne- Schallkanone. W jego komorze rezonansowej, 1500 razy na sekundę miała spalać się mieszanina metanu i tlenu , wytwarzając falę dźwięku , którą zamierzano skupiać na celu za pomocą wielkich parabolicznych emiterów. Według założeń działo miało zabijać z odległości 100 metrów, a z odległości 300 pozbawiać ofiary przytomności. O dalszych losach broni nie wiemy za dużo. Prawdopodobnie uznano jej efekty za mało satysfakcjonujące a projekt zamknięto.  W 1944 roku,  Niemcy pracowali również nad inną bronią artyleryjską, a mianowicie nad elektrycznym działem przeciwlotniczym.  Wedle zamierzeń  miało ono wyrzucać 6000 pocisków na minutę z prędkością 2 km/s. Każdy  pocisk  planowano wypełnić pół kilogramem materiałów wybuchowych.  Projekt posłano do lamusa, gdy okazało się, że do zasilenia jednego takiego działa potrzebne by było zasilenie wystarczające do zaopatrzenia w energię duże miasto. Innym ciekawym  projektem działa było Windkanone. Strzelało one specjalnymi pociskami wypełnionymi mieszanką pyłową, która po wystrzeleniu ulegała samozapłonowi, tworząc wir wiatrowy. Oczekiwano, że ów wir mógłby wessać i zniszczyć nadlatujące samoloty.  W przeciwieństwie do dwóch wyżej opisanych dział, Windkaone zostało użyte w walce podczas obrony Elby, jednak nie było w stanie uszkodzić żadnego samolotu Aliantów, nie mówiąc już o jego strąceniu.

4. Nietoperze zapalające
Nie tylko Rosjanie eksperymentowali z wykorzystaniem zwierząt jako broni. Amerykanie pracowali nad bronią masowego rażenia, służącą do niszczenia japońskich miast. Rdzeniem nowej broni stały się nietoperze, do których przyczepiono 17- lub 18-gramowe bomby z zapalnikiem czasowym . Do tego celu zamierzano wykorzystać bardzo liczną populację miniaturowego meksykańskiego nietoperza ognistego. Bombowce miały dokonać nocnych nalotów, zrzucając otwierające się w powietrzu zasobniki. Zdezorientowane zwierzęta szukałyby schronienia w zakamarkach japońskich domów, wykonanych głównie z podatnego na ogień  drewna i papieru. Wyliczono nawet, że gdyby wysłano 10 bombowców B-24 ze stoma zasobnikami każdy, wywołałoby to  około miliona pożarów na obszarze 60 kilometrów kwadratowych.  Pierwsze testy wypadły obiecująco. Nietoperze zapalające  okazały się bardziej skuteczniejsze od standardowych bomb zapalających stosowanych w tamtych czasach. Projekt jednak zamknięty, gdyż okazało się, że pierwsze "naloty" będą możliwe dopiero w drugiej połowie 1945 roku. 




3. Czołg, który latał 
Jak szybko zapewnić wsparcie czołgów, lekkim oddziałom powietrznodesantowym ?  To pytanie spędzało sen z oczu Rosjanom, którzy niezwykle mocno rozbudowali ten rodzaj sił zbrojnych.  W pierwszych latach wojny, samoloty transportowe mogły co najwyżej udźwignąć działo niewielkich rozmiarów.  Więc postanowiono stworzyć czołgoszybowiec A-40 KT.  Do lekkiego czołgu T-60 doczepiono skrzydła i zamontowano stery. Manewrowanie odbywało się za pomocą ruchów wieży. Tuż przed lądowaniem pilot, by uniknąć przewrócenia na bok, włączał gąsienice na maksymalne obroty. Zaraz  po wylądowaniu odrzucał ogon, skrzydła i czołg już mógł ruszać do boju.  W 1942 roku dokonano nawet prób, które wypadły obiecująco. Projekt jednak ostatecznie porzucono, choć z zupełnie innych powodów. Rosjanie nie mieli odpowiednich maszyn by holować takie szybowce dłużej nić przez kilkanaście minut, bez  obawy przegrzania się silnika. Tak więc do końca wojny radzieccy spadochroniarze mogli liczyć tylko na siebie.


2. Lodowy lotniskowiec 
Zastanawialiście się kiedyś co można stworzyć z góry lodowej?  Mający  w swej flocie zbyt mało lotniskowców, Brytyjczycy postanowili wykorzystać kawał lodu do stworzenia super lotniskowca MMS Habbakuk. Miał to być holowany przez okręty pokład startowy. Później pomysł przekształcono - zamierzano stworzyć pełnowymiarowy statek z płyt pykretu, tzn. zadziwiająco twardej i trudnotopliwej mieszanki składającej się z 86% lodu i 14% miazgi drzewnej, o grubości ok. 12 metrów i dodatkowo otoczony specjalną izolacją. Zakładano, że lotniskowiec osiągnie wyporność 2 mln ton, czyli 20 razy więcej niż największy na utrzymaniu Stanów Zjednoczonych- USS Gerald R. Ford. Załogę tego dziwoląga obliczono na 3500 ludzi. Jego zasięg wynosiłby ok. 7000 kilometrów, przy spalaniu 120 ton paliwa na dzień. 600-metrowy Habbakuk mógł unieść ok 300 maszyn, pod warunkiem, że będzie działał w odpowiednio chłodnym klimacie np. na północnym Atlantyku.  Przeprowadzano nawet kilka prób na mniejszych jednostkach, ale projekt ostatecznie odrzucono z przyczyny licznych problemów, których nie umiano rozwiązać np. problem z odprowadzeniem ogromnej ilości ciepła emitowanego przez masywne silniki.  


1.  Niemiecki bombowiec kosmiczny
Pod względem rozmachu i wyobraźni włożonych w projekty maszyn bojowych, żadne z państw nie mogło konkurować z niemieckimi naukowcami. O ich projektach powstała nie jednak książka i nie jeden film.  Niektóre rodzą zdziwienie i szokują nawet w naszych czasach. Ale najciekawszym "wynalazkiem" był Sibervogel(niem. Srebrny Ptak), znany także jako Amerika Bomber. Projekt ten wyprzedził swoją epokę o dziesiątki lat. Miał być międzykontynentalnym bombowcem rakietowym.  Parametry, które miał osiągać, powodują zdziwienie na twarzy najlepszych naukowców naszych czasów, nie myśląc już o czasach II wojny światowej. Wedle założeń wynalazców Srebrny Ptak miał osiągać prędkość 10 razy większą niż prędkość dźwięku i wznosić się na wysokość mniej więcej 15 kilometrów. Po dodarciu nad terytorium USA Sibervogel miał zrzucić jednorazowo cztery tony bomb i wrócić lotem ślizgowym do bazy. A wszystko to w czasie 3 godzin . Ograniczona ówcześnie technologia nie pozwalała na stworzenie takiej maszyny. Więc Srebrny Ptak został tylko formie projektu i drewnianej makiety, służącej to testów w tunelu aerodynamicznym.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Car tank - największy czołg jaki kiedykolwiek zbudowano...

Pierwszy raz na polu bitwy czołgi pojawiły się  prawie 100 lat temu. Od tego momentu zaczęły powstawać, coraz nowsze, lepsze ale bardzo podobne do siebie, to znaczy : wszystkie  poruszały się  na gąsienicach, posiadały obrotową wieżę, na której umieszczony był karabin lub działko. Dziś mówiąc "czołg", własnie taką maszynę mamy na myśli. Lecz powstały czołgi, które ani trochę nie przypominały znanego nam pojazdu pancernego; jednym z nich był właśnie Car tank.



Car tank (Nietoperz, Tsar Tank, znany również jako czołg Lebiedienki) został skonstruowany przez inżyniera Nikołaja Lebiedienkę, w latach 1914-1915. Rosyjski konstruktor wykonawszy drewniany model poruszający się za pomocą mechanizmu gramofonu, zaprezentował go carowi Mikołajowi II, który po dokładnym obejrzeniu dał zielone światło do stworzenia prototypu.

Ta niezwykła maszyna poruszała się na dwóch przednich  kołach o średnicy 9 metrów, każde oraz jednym tylnym, o średnicy 1,5 metra. Koła były napędzane przez dwa silniki Maybacha o mocy 240 KM, każdy.  Głową tego dziwoląga była wieża umieszczona ok. 5 metrów nad ziemią. Po jej bokach umieszczono stanowiska ogniowe, a na środku wieżę obrotową, z dwoma działkami i dwoma karabinami maszynowymi. Planowano także  umieścić działka na dolnej wieży, jednak zrezygnowano z tego rozwiązania. Czołg mierzył ok. 17 metrów długości i 12 szerokości. Dokładnych osiągów nie dało się obliczyć, planowano jednak, że pojazd rozpędzi się maksymalnie do 17 km/h. Te istne monstrum ważyło ok. 60 ton i było obsługiwane przez  załogę liczącą 10 osób.

Ogromne przednie koła miały pokonywać niemalże wszystkie przeszkody- prawda natomiast była inna. Tylne koło często grzęzło w miękkiej ziemi, a silniki napędzające przednie koła były zbyt słabe by wydostać czołg z błota.

W 1917 roku przeprowadzono pierwsze testy. Zakończyły się jednak fiaskiem. Konstruktorzy podjęli pracę nad zastosowaniem silniejszych silników, lecz porzucono projekt  z powodu dużych kosztów. W 1923 Car tank został zezłomowany.

Rosjanie chcieli użyć tego giganta do przełamania linii frontu. Niemcy zobaczywszy coś tak wielkiego, mieli uciekać gdzie pieprz rośnie. Konstruktorzy twierdzili, że za pomocą Car czołga  odniosą zwycięstwo nad przeciwnikiem  w ciągu  jednej nocy. Rzeczywistość natomiast przedstawiała się zupełnie inaczej; gdyby nawet Car tank nie zakopał się gdzieś w drodze na front, to byłby łatwym celem dla artylerii wroga.