poniedziałek, 30 czerwca 2014

Kozacy zaporoscy piszą list do sułtana

Według legendy list napisany został w  roku 1676 przez atamana koszowego Iwana Sirko wraz z "całą Siczą Zaporoską" w odpowiedzi na ultimatum sułtana osmańskiego Mehmeda IV. Jednak abstrahując od legendy, umiejscowienie go na osi czasu nie jest łatwą sprawą. Biorąc jednak pod uwagę okres życia Iwana Sirki (zmarł w 1680 roku) oraz okres walk Mehmeda z Kozakami, najbardziej prawdopodobnymi datami są rok 1675 lub 1680. Następnym problemem jest brak oryginału, który niestety nie zachował się do naszych czasów. Dostępna dla badaczy jest tylko kopia pisma  sporządzona w XVIII wieku- odnaleziona  w latach siedemdziesiątych XIX wieku przez etnografa-hobbystę z Dniepropetrowska (wtedy Jekaterynosław), który przekazał ją znanemu historykowi Dimitrowi Jawornickiemu. Choć historycy mają duże wątpliwości co do autentyczności listu, to warto się z nim zapoznać. 


 Mehmed IV do kozaków:

Ja, sułtan, syn Mehmeda, brat Słońca i Księżyca, wnuk i namiestnik Boga, Pan królestw Macedonii, Babilonu, Jerozolimy, Wielkiego i Małego Egiptu, Król nad Królami, Pan nad Panami, znamienity rycerz, niezwyciężony dowódca, niepokonany obrońca miasta Pańskiego, wypełniający wolę samego Boga, nadzieja i uspokojenie dla muzułmanów, budzący przestrach, ale i wielki obrońca chrześcijan — nakazuję wam, zaporoskim Kozakom, poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej waszymi napaściami przejmować. 
Sułtan turecki Mehmed IV

Kozacy zaporoscy do sułtana :

Zaporoscy Kozacy do sułtana tureckiego!
Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, sukin ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.
O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!
Podpisali: Ataman Koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami

Historyk  Dymitr Jawornicki odczytał kiedyś pismo dla rozweselenia swoich gości, wśród których był malarz  Ilja Repin, który zafascynowany całą historią w 1880 roku rozpoczął prace nad obrazem.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak polski szpieg Kazimierz Leski wykradł plany Wału Atlantyckiego...

Był jednym z asów polskiego wywiadu. Podróżował po III Rzeszy podając się za niemieckiego porucznika. Jednak po pewnym czasie uświadomił sobie, że im wyższa ranga fałszywej tożsamości tym łatwiej oszukać Niemców. Dlatego powstał gen. Julius von Hallman, któremu Niemcy sami przekazali plany Wału Atlantyckiego. Po małym zamęcie wywołanym zniknięciem von Hallmana, Leski powrócił tym razem jako Karla Leopolda Jansena. W 1944 roku dowodził kampanią w Powstaniu Warszawskim. Niemcy nigdy go nie złapali.

Kazimierz Leski urodził się 21 czerwca 1912 roku w Warszawie, jako syn inżyniera  Juliusza Leskiego. Otrzymał solidne wykształcenie uczęszczając najpierw do VIII Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie, a potem studiując na Wydziale Mechanicznym potem Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektroniki. W 1936 roku wyjechał do Holandii, gdzie pracował w stoczniach jako inżynier. Tam na zamówienie Polskiej Marynarki Wojennej uczestniczył w projektowaniu łodzi podwodnych ORP "Orzeł" i ORP "Sęp". Był doskonałym poliglotą- znał  perfekcyjnie język niemiecki, angielski i francuski oraz holenderski w stopniu komunikatywnym ..
W obronie wrześniowej brał udział jako pilot samolotu Lublin R-XVIII F. Jednak nie poszczęściło mu się  i już 17 września został zestrzelony przez czerwonoarmiejców i wzięty do niewoli. Dzięki sprytowi błyskawicznie zbiegł z niewoli. Po powrocie do Warszawy szybko dołączył do konspiracji, która dopiero nabierała kolorytu. Najpierw działał w organizacji wywiadowczej Muszkieterzy, po jej rozwiązaniu jak wielu innych przeszedł do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), dokładnie do oddziału Informacyjno-Wywiadowczego. Pełnił tam kilka funkcji, między  innymi powołał do  życia Sektor odpowiedzialny za prześwietlanie i zbieranie Informacji o niemieckich siłach wywiadowczych, w których skład wchodziła Sicherheitspolizei , czyli Policja bezpieczeństwa, Abwehry-niemiecki wywiad wojskowy oraz Gestapo. Dodatkowo pełnił funkcję szefa referatu "998", czyli działu bezpieczeństwa centralnego AK. Z początku oddział  był odpowiedzialny za utrzymywanie łączności z więzieniami, w których zostali osadzeni członkowie podziemia.  Pod koniec  1943 roku komórka objęła wszystkie sprawy dotyczące bezpieczeństwa AK. Leski udzielał się także w Biurze Studiów Wojskowych Oddziału II, gdzie kierował działem "Komunikacja" odpowiadającym za kontrolowanie całego transportu od samochodowego do wodnego na terenie III Rzeszy i przyłączonych do niej obszarów.
Podróże Kazimierza Leskiego rozpoczęły się od piekielnie niebezpiecznej komórki "666". Była ona odpowiedzialna za przecieranie lądowych szlaków przerzutowych dla kurierów AK, którzy pokonywali tysiące kilometrów w drodze do Wielkiej Brytanii, gdzie urzędował tymczasowych rząd na emigracji i często z powrotem do Polski. Na początku wojny podróżowano przez Rumunię, Węgry i dalej na Zachód. Lecz podróż taką trasą okazywała  się trwać zbyt długo. Po wyzbyciu się oporów stworzono nową, szybszą i o wiele bardziej niebezpieczną. Wiodła ona przez terytorium III Rzeszy, Francję, Hiszpanię i przez brytyjski Gibraltar,  a potem już drogą  powietrzną do Wielkiej Brytanii. Leski znając realia podróży po Europie Zachodniej z podrabianymi dokumentami stwierdził, iż łatwiej  pracowałoby mu się  gdyby został członkiem Wermachtu. Tak też zrobił...został porucznikiem Wermachtu. W tym przebraniu odbył kilka misji do Brukseli i. Paryża. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że był to  strzał w dziesiątkę, ale czym  wyższa ranga fałszywej tożsamości tym Niemcy łatwiej dają się oszukać. I tak powstał gen. Julius von Hallman. Leski zaopatrzony w wyśmienicie podrobiony zestaw generalskich dokumentów, ręki cichociemnego Stanisława Jankowskiego i ubrany w idealnie odwzorowany mundur generalski, rozpoczął podróżne po Europie.

Generał Hallman był wybitnym specjalistą w dziedzinie umocnień, dlatego często odwiedzał Francję, a dokładnie Paryż gdzie mieścił się sztab gospodarczy armii marszałka Gerda von Rundstedta. W sztabie służył nieocenioną pomocą dla inżynierów budujących umocnienia na wybrzeżach Atlantyku. Pewnego razu, przy kolejnej wizycie złożył sztabowcom propozycje zorganizowania przedsiębiorstwa, przeznaczonego do budowy umocnień na zachodnim wybrzeżu Francji. Po krótkim zastanowieniu zgodzili się, dostarczając przebranemu Leskiemu dokładne plany umocnień i zaliczkę w kwocie 500 marek. I w tym momencie nastąpiło coś niezwykle dziwnego, generał  Hallman przepadł w niewyjaśnionych okolicznościach. Niemcy byli zdezorientowani. Nie dość, że zgubili wysokiej rangi oficera, to jeszcze razem z nim  ściśle tajne plany budowy ogromnego systemu umocnień. Na nogi postawiono wszystkie jednostki Gestapo i Abwehry stacjonujące we Francji. Jednak po generale nie  zostało ani śladu, co było wysoce nieprawdopodobne. Dopiero cała sprawa wyjaśniła się po skontaktowaniu z macierzystą jednostka von Hallmana, stacjonującą na froncie wschodnim. Okazało  się bowiem, że ktoś taki jak gen. Julius von Hallman nigdy nie  istniał.
Marszałek Gerd von Rundstedt (Pierwszego z lewej) w otoczeniu Żołnierzy podczas inspekcji nad wybrzeżem Atlantyku. Luty 1943 rok 

Jasne było, że po  zdobyciu i przekazaniu na początku roku 1943 planów Wału Atlantyckiego gen. Hallman musiał zniknąć ze sceny. Jednak Leski nie  zrezygnował tak łatwo z dalszego ośmieszania Niemców. Zmieniwszy wygląd, powrócił za  kilka miesięcy do Paryża jako  gen. Karl Leopold Jansen. Oczywiście z nowymi dokumentami i co najważniejsze już nie odwiedzał sztabu Gerda von Rundstedta. W skórze Karla Jansena jeszcze przez kilka miesięcy działał w wywiadzie.
Po powrocie do Polski, stanął do walki w powstaniu warszawskim jako dowódca stworzonej przez siebie kompanii batalionu Miłosz, z którą między innymi brał udział  w zdobywaniu gmachu YMCA. Po kapitulacji uciekł z kolumny jenieckiej.

W chwili wejścia Sowietów do Polski, podjął pracę w Stoczni Gdańskiej, utrzymując cały czas kontakt  z podziemiem. Pełnił funkcję szefa sztabu obszaru zachodniego Delegatury Sil Zbrojnych. Podczas pierwszego aresztowani udało mu się zbiec. Mniej szczęścia miał w lipcu 1945 roku, gdy został aresztowany po raz drugi  drugi przez UB. Skazano go na 12 lat więzienia. Wyrok zmniejszono do sześciu lat. Po odbyciu kary Kazimierza Leskiego skazano ponownie na 10 lat "Za współpracę z okupantem". Wyszedł po odbyciu niespełna polowy kary, w 1955 r.
Tablica Pamiątkowa na domu Przy ul. Nowy Świat 2 w Warszawie


Co najważniejsze, Kazimierz Leski nigdy nie został rozpracowany przez Niemców. Może dlatego, że w różnych okresach działał jako : "37", "Bradl", "Leon Juchniewicz", "Karol Jasiński", "Juliusz Kozłowski", ". Gen. Julius von Hallman", ". Gen. Karl Leopold Jansen", oraz "Jules Lefebre". Za męstwo został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i 3-krotnie Krzyżem Walecznych. W 1995 r.. Instytut Yad Vashem przyznał mu tytuł  Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Zmarł 27 maja 2000 r. i został pochowany na Starych Powązkach

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Jakiemu państwu Polska wypowiedziała wojnę w XX wieku

Choć przez cały XX wiek Polska prowadziła liczne wojny i konflikty, ale tylko raz wypowiedziała ją oficjalnie  i to komu... odległej o tysiące kilometrów Japonii. Jednak cesarstwo nie przyjęło wyzwania.

Przed wojną, w latach 20 i 30 XX nasze relacje z Japonią były bardzo dobre, wręcz wyśmienite. Członkowie cesarskiej rodziny przybywali nad Wisłę, a polscy politycy odwiedzali kraj kwitnącej wiśni, do tego podpisywano kolejne umowy i traktaty. Japoński czerwony krzyż  udzielał pomocy Polakom we wschodniej Rosji i Syberii. A przede wszystkim kwitła współpraca wywiadów obu państw, głównie przy pozyskiwania informacji na temat Związku Radzieckiego. Wszystko trwało w najlepsze, dopóki w 1939 Niemcy (główny sojusznik Japoński ) nie zaatakowały Polski, usuwając ją znów z mapy Europy.

Dwa lata później, 7 grudnia 1941 roku Japonia przyłącza się do wojny, atakując bazę marynarki wojennej US Navy w Pearl Harbor. Od razu po tym wydarzeniu USA rozpoczęły walkę na Pacyfiku. Wielka Brytania i jej sojusznicy, a raczej zaprzyjaźnione rządy na uchodźstwie Belgii, Holandii oraz Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego, pojmując powagę sytuacji, wypowiedziały wojnę Japonii. Za Anglią podążyły również polskie władze na uchodźstwie i 11 grudnia 1941 oficjalnie rzuciły wyzwanie Japonii. Oprócz aliantów stosunki dyplomatyczne z cesarstwem zarwały Wenezuela, Kolumbia, Egipt, Meksyk i Grecja.

Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby Japonia podniosła  rzuconą polską rękawicę. Jednak tak się nie stało. Cesarstwo  nie przyjęła wypowiedzianej przez polski rząd na brytyjskiej ziemi wojny. Ówczesny premier Japonii Hideki Tōjō, tłumaczył to następująco:

Wyzwania Polaków nie przyjmujemy. Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii.

No i mamy tu dwie wyjątkowo niespotykane sytuacje: nie dość, że Polska wypowiada jedyną wojnę w całym stuleciu to jeszcze nie zostaje ona przyjęta przez drugą stronę, co na arenie międzynarodowej nie zdarza się  zbyt często. Ale nie to jest najdziwniejsze. II wojna światowa kończy się w 1945 kapitulacją Japonii i wygraną aliantów, a wojna polsko-japońska oficjalnie trwa aż  do roku 1957, kiedy to w  obecności wiceministra spraw zagranicznych PRL Józefa Winiewicza oraz działającego przy ONZ ambasadora Japonii Kase Toshikazu podpisano Układ o przywróceniu normalnych stosunków między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Japonią.

Przez te kilkanaście lat, wojna trwała jedynie na papierze. Podczas niej  ani razu nie doszło do otwartego starcia pomiędzy siłami RP a Japonii. Choć to nie oznacza, ze  Polacy nie stanęli  oko w oko z cesarskim żołnierzem. Wręcz przeciwnie stawali i odnosili pokaźne sukcesy. M.in  pułkownik Witold Urbanowicz, który był pilotem w dywizjonie "Latających Tygrysów" - Amerykańskiej Grupie Ochotniczej. Do historii przeszły jego dokonania z czasu starcia nad Changde, gdzie  właściwie sam stoczył pojedynek z sześcioma myśliwcami japońskimi , a dwa z nich udało mu się nawet zestrzelić.

Mimo wypowiedzenia wojny, wywiady obu państw nadal ściśle ze sobą współpracowały w zdobywaniu danych o ZSRR i Niemcach. Polscy agenci podróżowali po świecie za sprawą paszportów dyplomatycznych  Mandżuko, jak pamiętamy z lekcji historii, kontrolowanego w czasie II wojny światowej przez siły Japońskie.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Jak był zorganizowany oddział husarii...

Husaria to bez wątpienia najlepsza jazda na świecie. Na pewno choć raz o niej słyszałeś, nawet gdy nie jesteś pasjonatem historii . Ale czy wiesz, w jaki sposób uszeregowany był jej oddział oraz kto za co odpowiadał ?

Formacja husarii za czasów Jana III Sobieskiego 

Podstawową jednostką organizacji była chorągiew, czasem nazywana również rotą lub kompanią. Jedna chorągiew liczyła od 100 do 180 ludzi. Zdarzało się tak, że na skutek strat poniesionych w czasie wojny liczyła  konnych mogła spaść nawet do 50. W pierwszej linii ustawiali się towarzysze, byli to elitarni wojownicy rekrutowani najczęściej  spośród zamożnej szlachty. Drugą i trzecią linię zajmowali pocztowi- tak samo uzbrojeni jak pierwsza linia. Byli oni  werbowani przez towarzyszy, którzy zapewniali im broń i oporządzenie, ale w zamian zabierali cały żołd, którego tylko część przekazywali pocztowym. Głównym zadaniem pocztowych było wspieranie i osłanianie towarzysza. Dlatego towarzysz dobrał sobie zaufanych i zaprawionych w boju ludzi. Chorągwią dowodził rotmistrz,  zajmował miejsce na jej lewym boku, tak  aby prowadzić ją do ataku. Po rozpoczęciu szarży wycofywał się na tyły, gdzie bacznie obserwował ją z ubocza. Towarzyszyli mu jego właśni pocztowi, a także trębacze. Zastępcą rotmistrza był porucznik;  razem ze swoim pocztem usadawiał się  po drugiej stronie szyku. Jego zadaniem było dopilnowanie wykonania rozkazów rotmistrza. Towarzysze  spośród siebie wybierali najlepszego żołnierza, który miał zaszczyt trzymać sztandar chorągwi. Gdy chorągiew została rozproszona, to pod sztandarem zbierali się ocaleni jeźdźcy. W razie jego utraty, rotmistrz mógł skazać chorążego na śmierć. Skrzydłowi utrzymywali szyki kompani. W razie konieczności zjeżdżali do środka, ściskając szyki, lub rozjeżdżali się na boki, rozluźniając w ten sposób ustawienie husarzy, co zmniejszało straty podczas ostrzału. Najgorsze zadanie powierzano  zajeżdżający, ponieważ  pilnowali porządku na tyłach szyku i w razie ucieczki, któregoś z pocztowych lub nawet towarzyszy musieli go zabić by zapobiec panice.

Chorągiew składała się z pocztów: jeden towarzysz i  najczęściej 2-3 pocztowych, których dobierał wedle własnego uznania. W skład pocztu wchodzili również tak zwani  "ciurowie",  byli odpowiedzialni za przygotowanie husarzy do  bitwy i opiekę nad ekwipunkiem.

poniedziałek, 26 maja 2014

Recenzja: Jan Karski- Tajne Państwo.

Nazywał się Jan Karski i był najsłynniejszym kurierem polskiego podziemia. W 1942 roku, jako pierwszy podjął szlachetną misję, poinformowania świata o skutkach zbrodniczej nazistowskiej ideologi Holocaustu. Starał rozbudzić  bierną postawę alianckich przywódców co do eksterminacji żydów, której sam był świadkiem przebywając w warszawskim getcie i obozie zagłady w Izbicy. Gdy zrobił wszystko co było w jego mocy zabrał się za pisanie książki...


Pierwsze wydanie "Tajnego państwa"  Jana Karskiego, ukazało się w listopadzie 1944 roku w  Ameryce, potem także w Anglii, Francji, Szwecji i  Norwegii.  Od razu zyskała miano bestsellera, sprzedając się w nakładzie ponad 360 000 egzemplarzy. Ponieważ trwała jeszcze wojna, Karski był zmuszony ukryć prawdziwe nazwiska, adresy, pełnione zadania,  wszystko co mogło narazić jego współpracowników, którzy jeszcze walczyli w Polsce na niebezpieczeństwo. W Polsce książka nie mogła zostać wydana po wojnie z wiadomych powodów. W 1999 roku do wydania jej na polskim rynku przekonał  Karskiego jego przyjaciel i najbliższy współpracownik ostatnich lat życia Waldemar Piasecki. Po wydaniu przez miesiąc nie schodziła z listy bestselerów. Dziś powraca w kolejnym wydaniu.


Swoje zeznania autor rozpoczyna tuż przed wybuchem wojny, kiedy otrzymuje rozkaz mobilizacyjny i przydział do pułku artylerii stacjonującego w Oświęcimiu.  Niedługo po przybyciu do jednostki, wybucha wojna. Nie mając nawet możliwości powalczyć z Niemcami dostaje się do radzieckiej niewoli. Wywieziony do ZSRR, na roboty szuka wszystkich możliwych sposobności ucieczki. Wreszcie nadarza się okazja.  Karski udowadniając swoje niemieckie "korzenie" bierze udział w wymianie jeńców.  Dzięki przychylności współwięźniów udaje mu się uciec z niemieckiej niewoli. W dalszej części autor opowiada o początkach w konspiracji i pierwszych zadaniach.  Dokładnie opisuje  początki państwa podziemnego, jego strukturę, organizację i stosunki pomiędzy dziesiątkami małych organizacji konspiracyjnych działających pod koniec 1939 roku. Następnie Karski snuje opowieści o misjach zagranicznych, próbując wszystko wiernie otworzyć i ukazać niebezpieczeństwo, na jakie był narażony.  Choć  starał się zachowywać wszystkie wytyczne podziemia i środki bezpieczeństwa, wpadł. Okrutnie torturowany przez Gestapo, bojąc się, że wyda, targnął się na swoje życie, podcinając żyły.  Szczęście i tu go nie opuściło . Przewieziony do szpitala, z pomocą pielęgniarki i lekarzy odciągnął  powrót na Gestapo. Ostatecznie ze wsparciem podziemia udaje mu się uciec. Po krótkiej kuracji wraca do pracy w podziemiu.
Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo przedostaje się do warszawskiego getta , gdzie wnikliwie  obserwuje  panujące tam  warunki i do  obozu w Izbicy, w przebraniu estońskiego strażnika. Przygląda się jednej z najbardziej brutalnych metod eksterminacji Żydów. Polegała ona na  zapędzaniu ofiar  do wagonów, gdzie wcześniej na podłogi rozsypano niegaszone wapno. Wilgotne ludzkie ciało w zetknięciu z wapnem szybko się odwadniało i doznawało rozległych poparzeń. Ludzie w wagonach bardzo szybko umierali, a ciało dosłownie odpadało im od kości. Po załadunku pociąg przejeżdżał w ustronne miejsce, gdzie czekano, aż wszyscy Żydzi skonają w męczarniach. Po czym oczyszczano wagony, ciała palono, a resztki zakopywano.
Pozyskując informację zarówno od przywódców polskiego państwa podziemnego, jak i  Bundu, czyli żydowskiej organizacji konspiracyjnej. Pozyskawszy dokładne sugestie od podziemnych władz wyruszył do Londynu, by poinformować świat  o trudnej sytuacji panującej w okupowanej Polsce, a w szczególności o skutkach zbrodniczej ideologi Holocaustu. Spotyka się z władzami Wielkiej Brytanii i Rooseveltem- prezydentem USA. Prosił tylko o jedno- by świat w końcu zareagował na  brutalną eksterminację Żydów.

"Tajne państwo" jest jedną z najlepszych książek tego roku. To nie następny nudny wywód utrzymywany w encyklopedycznym stylu.  To pisane łatwym językiem wspomnienia, trafiające do każdego czytelnika.  Dla  zainteresowanych II wojną światową, a w szczególności polskim państwem podziemnym będzie wykwintnym smakołykiem.  Ale też fani książek akcji znajdą w niej coś dla siebie, bo przecież  opisy struktur podziemia przeplatane  są dynamiczną akcją, szpiegami, bronią, niezwykłymi misjami. Poprzez prosty, niewyrafinowany styl, jakim autor się posługuje książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Po przeczytaniu jednego rozdziału, ciągnęło mnie do następnego, by dowiedzieć się jak dalej potoczy się historia.
Plusem tej książki jest także to, iż możemy zagłębić się naprawdę głęboko w struktury organizacji podziemnych, poznać wiele ciekawostek i tajemnic, wcześniej nieopisywanych. Karski pełnił rolę kuriera, pomiędzy władzami w kraju a  na emigracji; na początku we Francji a od czasu niemieckiej inwazji na Europę Zachodnią w Wielkiej Brytanii, więc posiadał dużą wiedzę na opisywany w książce temat, nawet większą, niż przywódcy podziemia.
Książka jest ciekawa, nieszablonowa i jedyna w swoim rodzaju, a wspomnienia takiej osoby jak Jan Karski, są obowiązkową lekturą każdego pasjonata  podziemia jak i II wojny światowej. 



poniedziałek, 19 maja 2014

Dziwna opowieść o zielonych dzieciach...

Miały zieloną skórę, a na sobie ubrania z dziwnego, nieznanego wówczas  materiału. Mówiły niezrozumiałym językiem, nie jadły nic prócz zielonej fasoli. Czy rzeczywiście pochodziły z krainy, w której nieustannie panował półmrok, a wszyscy jej mieszkańcy mieli skórę w zielonym odcieniu. 



Wiek XII, średniowieczna Anglia za panowania króla Stefana(1135-1154). W Wiosce Woolpit w pobliżu Bury St. Edmunds w Suffolk doszło do dziwnego zdarzenia. Podczas gdy żniwiarze pracowali na swoich polach, z pobliskich dołów, tak zwanych wolf pits(wilcze doły), czyli pułapek na wilki, wyszło dwoje małych dzieci- chłopiec i dziewczynka. Miały skórę w niespotykanym zielonym odcieniu, a na sobie ubrania dziwnego koloru i wykonane z nieznanego dotąd  materiału. Przez kilka minut kręciły się przestraszone obok dołu. W końcu zostały zabrane przez wracających z pola żniwiarzy do wsi, gdzie z niewymiernym zaciekawieniem przyglądały się zielonym dziwakom. Żaden z miejscowych, nie potrafił zrozumieć języka, w którym próbowały coś powiedzieć. Zaprowadzono je więc do miejscowego feudała sir Richarda de Calne w Wikes. Tam dzieci wpadły w płacz i przez kilka dni odmawiały jedzenia, chleba i wszystkich potraw jakie im serwowano. Ale  gdy zobaczyły zebraną zieloną fasolę, dały do zrozumienia, że bardzo chcą ją zjeść. Przetrwały na tym pożywieniu kilka miesięcy, zanim nabrały ochoty na chleb. Czas mijał, a chłopiec wpadł w depresję i w końcu zmarł. Natomiast dziewczynka z czasem przyzwyczaiła się do nowego życia, nauczyła się angielskiego  i został ochrzczona. Z upływem lat jej skóra straciła charakterystyczny zielony odcień i wyrosła na zdrową i piękną kobietę. Następnie, jak mówią źródła dziewczyna wyszła za mąż za mężczyznę z King's Lynn, w sąsiednim hrabstwie Norfolk. Niektóre przekazy donoszą, że wyszła za posła Henryka II i przyjęła nazwisko Agnes Barres. Jednakże dowody potwierdzające tę tezę są znikome, a praktycznie nie istnieją.

Dziewczyna na częste pytania dotyczące jej  pochodzenia, nie potrafiła  udzielić pełnowartościowej odpowiedzi. Opowiadając, była w stanie przekazać mgliste fakty o miejscu, z którego pochodziła. Utrzymywała, że wraz z młodszym bratem pochodzi z ziemi świętego Marcina, gdzie  panował nieustanny półmrok. Wszyscy mieszkańcy tej tajemniczej krainy posiadali zieloną karnację, tak jak ona. Nie była pewna, gdzie jej ojczysty kraj się znajdował, ale  świetliste miejsce do, którego trafiła leżało po drugiej stronie dużej rzeki, która oddzielała obie krainy. Pytana jak trafiła do Woolpit, opowiadała, że pewnego dnia pilnowała ojcowskiego stada na polu i idąc za nim, doszli do ciemnej  pieczary, w której  wraz z bratem usłyszała dźwięk dzwonów. Zwabieni dźwiękiem, weszli do niej i szli tak długo, aż znaleźli się u wyjścia (prawdopodobnie w wilczym dole), gdzie oślepiło ich ostre światło. Leżeli tam, dopóki nie spłoszył ich hałas zbliżających się żniwiarzy, próbowali wtedy odszukać wejście do jaskini, ale bez owocnie i wtedy zostali złapani.


I teraz nasuwa się najważniejsze pytanie; czy w tej całej opowieści kryje się chociaż odrobina prawdy, czy może została ona  zmyślona przez średniowiecznych kronikarzy, jak wiele innych. Ze stulecia, w którym miała się rozegrać omawiana historia pochodzą dwa oryginalne źródła. Pierwszym jest praca angielskiego historyka i mnicha Wiliama z Newburgh(1136-1198) Historia rerum Anglicarum-  porusza temat  historii Anglii w latach 1066-1198 roku. Drugim źródłem, w którym zawarto wzmiankę o zielonych dzieciach jest Chronicon Anglicanum Ralpha z Coggeshall, przeora w opactwie Coggeshall w Essex w latach  1207-1218.
Ralph z Coggeshall mieszkający w Essex, hrabstwie sąsiadującym z Suffolk, z pewnością miał bezpośredni dostęp do osób zamieszanych w historię. W swej kronice podaje nawet, że często słyszał opowieść od samego Richarda de Calne, u którego Agnes miała pracować jako służąca. W przeciwieństwie do Ralpha, William z Newburgha, mieszkający w odległym Yorkshire, nie miał informacji z pierwszej ręki, jednakże wykorzystał  współczesne mu źródła.  Jak sam przyznaje: "Byłem zasypywany ważnymi i kompetentnymi świadectwami". Anegdota o zielonych dzieciach, przez kolejne wieki,  stała się popularnym tematem poruszanym przez najlepszych  pisarzy i kronikarzy. M.in motyw ten poruszył Robert Buton w swojej książce The Anatomy of Melancholy(1621), Thomas Keightley w The Fairy Mythology(1828), czy bliższy naszym czasom John Macklin  w Strange Destinies wydanej w 1965 roku.


Aby wytłumaczyć pochodzenie zielonych dzieci z Woolpit, powstały liczne hipotezy- od  bardzo prawdopodobnych, do  tych  wyciągniętych z powieści fantasy. Najbardziej niewiarygodne mówią, ze dzieci przeszły z ukrytego świata, znajdującego się we wnętrzu naszej planety, pochodziły z równoległego wymiaru, albo że przybyły z kosmosu. Oczywiście powyższe teorie  mają, licznych  wyznawców- najwięcej wśród astronomów i ufologów, wśród nich jest szkocki astronom Duncan Lunan, który sugeruje, iż dzieci były kosmitami przywiezionymi na Ziemię, z innej planety w wyniku błędu wadliwie działającego transmitera.

Natomiast najbardziej prawdopodobnym i propagowanym wyjaśnieniem jest teoria Paula Harrisa. Po pierwsze przesuwa on datę na rok 1173, czyli w czasy panowania Henryka II- następcy Stefana. Wówczas, już od początków XI wieku trwała migracja flamandzkich tkaczy i kupców z kontynentalnej Europy do Anglii, po objęciu władzy przez Henryka byli oni prześladowani,  kumulacją tych prześladowań była w 1173 roku rzeź tysięcy Flamandczyków podczas  bitwy  w Sufflolk. Harris domyśla się, że Agnes i jej brat byli dziećmi imigrantów mieszkających w wiosce Fornham St. Martin i stąd wspomnienie o Saint Martin( świętym Marcinie). Wioskę tę oddaloną o kilka mil  od Woolpit oddzielała rzeka Lark, która mogła być ową dużą rzeką, przywoływaną przez dziewczynkę.  Dzieci mogły uciec do gęstego, mrocznego lasu Therford, zaraz po tym jak w walce polegli ich rodzice. Sieroty przebywając w lesie dłuższy czas, bez dostatecznego prowiantu mogły zapaść na anemię, która tłumaczyłaby zieloną karnację dzieci. Hariss tłumaczy także, iż dzieci zwabione przez dzwony kościelne z Bury St. Edmunds weszły do tunelu wchodzącego w skład rozległych powiązań kopalni krzemu, istniejącej na tych terenach od 4 tys. lat. Idąc ciemnym, kopalnianym tunelem wyszły w końcu w Woolpit, gdzie przestraszone, wygłodzone, w dziwnych strojach, mówiące po flamandzku napotkały na żniwiarzy, którzy nigdy nie mieli kontaktu z Flamandami. I dlatego dzieci mogły wydać się mieszkańcom Woolpit,  nie z tej ziemi.
  W opowieściach z Woolpit odnaleźć można wiele motywów z  angielskich ludowych wierzeń. Niektórzy w zielonych dzieciach dostrzegają nawiązanie do Zielonego Człowieka, albo tak zwanego Jack-in-the Green, a nawet do zielonego rycerza z mitu arturiańskiego. Być może dzieci są uosobieniem wróżek i elfów, w które wielu mieszkańców wsi wierzyło, w tamtym okresie. Karnacja w jakiej przedstawiane są dzieci zawsze była powiązana z innym światem i czymś nadnaturalnym.Nie inaczej jest w naszych czasach.  Dziś wyobrażając sobie kosmitę, widzimy zielonego ludka z parą czułek. Fakt, iż dzieci jadły na początku wyłącznie fasolę, sugeruje, że są związane z innym  światem, i czymś  nadludzkim, skoro mawiało się ze fasola to pożywienie umarłych.

Niezależnie jaka jest prawda, dopóki nie odszuka się śladów potomków Agnes Barre, czego, jak niektórzy sądzą nie da się zrobić, albo nie odnajdzie się dalszych dokumentów z dwunastowiecznej Brytanii , opowieść o zielonych dzieciach z Woolpit, pozostanie jedną z największych tajemnic  Anglii.

Źródło: 
Ukryta Historia- Brian Haughton 




poniedziałek, 12 maja 2014

Siedem cudów świata starożytnego, czyli niezwykłe budowle starożytności...


7 cudów starożytności to niezwykła lista, która obejmuje imponujące dzieła tworzone przez tysiące ludzkich rąk  na przestrzeni setek lat. Kiedyś- w okresie świetności zapierały dech w piersi każdemu.  Dziś już niewiele z nich pozostało,  a ich pozostałości rozwleczono  po całym świecie. Z 7 cudów tylko piramida Chaopsa w Gizie przetrwała próbę czasu, stawiając opór niszczycielskim żywiołom i obcym najazdom. Dziś do Gizy ściągają miliony turystów, by zobaczyć ją na żywo i zrobić  pamiątkowe zdjęcie.

A dlaczego akurat 7 cudów, a nie np 5 czy 10 ?
Liczba 7 to bez wątpienia liczba magiczna, wiele narodów uważało ją za niezwykłą, wyjątkową. Już w prehistorii siódemka zyskała rangę liczby doskonałej . W jaskini  Lascaux, w sali byków, przedstawiono siedem wielkich byków nacierających na głowę konia. Jeden z pierwszych zigguratów- Etemenanki, zbudowany ok. 3000 p.n.e. w Babilonie, miał siedem kondygnacji.  "Kosmiczna góra" Silbury Hill zbudowana w 2700 r. p.n.e. również miała 7 pięter . Po za tym, Grecy corocznie wybierali siedmiu najlepszych aktorów. Rzym został wybudowany na siedmiu wzgórzach. Mamy siedem grzechów głównych, siedem dni w tygodniu, siedem kontynentów, siedem cudów świata, siedmiomilowe buty, siedmiu wspaniałych. Ludzkość widziała w niej symbol całości, pełni, czasu i przestrzeni, a także świętość, doskonałość i boga.

Najwcześniejsza znana wersja listy została stworzona  przez Antypatra z Sydonu w II wieku p.n.e. Jego lista zamiast Latarni w Aleksandrii wymieniała Bramę Isztar. Lista Antypatra zawierała jeszcze  posąg Asklepiosa w Epidauros wyrzeźbiony przez Trasymedesa z Paros i  Kolosy Memnona. Lista, którą znamy dziś została opracowana w średniowieczu ( VI wiek), kiedy wiele z cudów już nie istniało. Jako że lista pochodzi głównie z antycznych greckich opowieści, tylko miejsca, które były znane i zwiedzane przez starożytnych Greków zostały na niej umieszczone. Budowle te są uważane za cuda, ponieważ znajdowały się pomiędzy najbardziej popularnymi celami turystycznymi nawet w czasach takich jak rok  1600  p.n.e.  Źródła pokazują że pozostałe pięć cudów zostało zniszczonych przez naturalne kataklizmy. Świątynia Artemidy i Posąg Zeusa pochłonął  destrukcyjny żywioł ognia , podczas gdy Latarnia z Aleksandrii, Kolos Rodyjski i Mauzoleum w Halikarnasie i ogrody Semiramidy  zostały zniszczone przez trzęsienia ziemi.  Niektóre z rzeźb z Mauzoleum w Halikarnasie i Świątyni Artemidy znajdują się w Muzeum Brytyjskim.

Kolos Rodyjski
Wybudowany  w latach 294-282 p.n.e przez  przez Charesa z Lindos na wyspie Rodos. Posąg przedstawiający Heliosa( greckiego boga słońca), wykonano z brązu i ustawiono u wejścia do portu Rodos dla upamiętnienia niepowodzenia Demetriusza Poliorketesa, który w latach 305-304 p.n.e. oblegał miasto.  Monument mierzył 30 metrów wysokości i stał na dziesięciometrowej podstawie. Ważył według  rożnych   szacunków od 30-70 ton.  Przy budowie zużyto ok. 12,7 tony brązu i 7,6 tony żelaza.  Oczy wysadzono kamieniami szlachetnymi. Przy montażu kolosa Chares zastosował oryginalną metodę: w miarę budowy posąg obsypywano ziemią tworząc ogromny kopiec, który po zakończeniu budowy rozkopano. Według opisów starożytnych kolos przedstawiał boga Heliosa w postawie wyprostowanej, odchylonego nieco do tyłu, wpatrującego się z natężeniem w dal i osłaniającego prawą dłonią oczy. Głowę jego zdobiła promienista korona (królewski diadem). Kolos uległ zniszczeniu 227/226 p.n.e., podczas trzęsienia ziemi.  Wyrocznia delficka miała nie być przychylna  jego odbudowie, dlatego leża w wodzie aż  do VII wieku, kiedy to Arabowie, którzy zajęli wyspę w 654 roku,  sprzedali posąg na złom  wędrownemu kupcowi. Kupiec  rozbił resztki posągu i wywiózł je, załadowawszy nimi wpierw  900 wielbłądów .




Wiszące ogrody Semiramidy
Zostały zbudowane w roku 600 p.n.e. na polecenie króla Nabuchodonozora II,  który podarował je swojej żonie, Amytis, której  po przyjeździe do Babilonu bardzo brakowało bujnej roślinności ojczystego kraju – Medii. Niejasne jest, dlaczego nazwano je imieniem Semiramidy, asyryjskiej królowej, która żyła dwa wieki wcześniej. Założono je na wznoszących się tarasach i podtrzymywanych specjalną konstrukcją, którą tworzyły szeregi wąskich, coraz wyższych korytarzy zasklepionych kolebkowo. Każdy taras, na którym zasadzono rośliny, był izolowany smołą i powłoką ołowianą na których umieszczano warstwę odsączającą, a następnie grubą warstwę ziemi, w której rosły drzewa i krzewy, sztucznie nawadniane poprzez sieć licznych kanałów i drenów.
 Mimo licznych kontrowersji , uważa się że ogrody  istniały rzeczywiście, wskazują na to wzmianki w wielu źródłach historycznych z tamtego i późniejszego okresu (pisali o nich m.in. Herodot, Strabon i Diodor Sycylijski). Ponadto wykopaliska przeprowadzone w miejscu ich hipotetycznego położenia wykazały obecność pozostałości rozległego pałacu Nabuchodonozora II jak i specjalnej konstrukcji tarasów i studni.
W I wieku p.n.e zostały zniszczone przez trzęsienie ziemi. 

Świątynia Artemidy w Efezie
Zbudowana około roku 560 p.n.e. przez króla Lidii Krezusa, prawdopodobnie na gruzach  wcześniejszej budowli zniszczonej podczas najazdu Kimmerów.  Do budowy, która trwała 120 lat, użyto najlepszego marmuru i drewna  cedru libańskiego. Świątynia była ogromna. Sklepienie podtrzymywało 117 kolumn, które przeciętnie miały 18 metrów wysokości i 2,5 średnicy. Dolnej części kolumny ozdabiały płaskorzeźby, które dekorowały również fryz,  tympanon oraz dach świątyni. W środku ustawiono cedrowy posąg Artemidy. W pracach rzeźbiarskich uczestniczyli znani artyści, tacy jak ; Fidiasz, Poliklet, Kresilas. W 356 p.n.e. świątynię spalił szewc Herostrates w nadziei, że występek ten unieśmiertelni jego imię. Świątynię chciał odbudować Aleksander Wielki, jednak mieszkańcy Efezu  nie przyjęli jedynego warunku, jaki postawił im monarcha, a mianowicie Aleksander chciał żeby w świątyni zostały umieszczone słowa wychwalające jego imię. Grecy odrzucili jednak  propozycję, argumentując; „Aleksandrze, nie wypada, żeby jeden bóg stawiał świątynię drugiemu bogu”. Mimo, że  nie przyjęto od Aleksandra pieniędzy na odbudowę, to zlecił on  swojemu architektowi- Dejnokratesowi, sporządzenie projektu świątyni. Koszt prac został sfinansowany ze składek mieszkańców Efezu i z kwot uzyskanych ze sprzedaży niektórych, niewykorzystanych przy odbudowie elementów spalonej świątyni. Odbudowa trwała od 334 p.n.e. do 260 p.n.e. Nowa budowla  została wzniesiona na ruinach poprzedniej i miała takie same wymiary. Została spalona przez Gotów w 262 roku n.e. - już jej więcej nie odbudowano.


Posąg Zeusa w Olimpii
Wyszedł spod dłuta  Fidiasza w roku 430 p.n.e. Znajdujący się w świątyni w Olimpii obelisk mierzył 13 metrów i był wykonany głównie ze złota i kości słoniowej, przedstawiał siedzącego na tronie Zeusa o dostojnym  i poważnym obliczu.  Na  głowie miał wieniec laurowy, z lewego ramienia zwieszał mu się złoty płaszcz, w prawej dłoni trzymał statuę bogini Nike, a lewą rękę wspierał na wykładanym szlachetnymi kamieniami berle.Szata i włosy Zeusa były ze złota, obnażone części ciała z kości słoniowej, tron z drewna cedrowego wykładanego hebanem i szlachetnymi kamieniami. Posąg uległ zniszczeniu na skutek pożaru w roku  426 n.e.

Latarnia morska na Faros
Starożytna latarnia zbudowana w latach 280-279 p.n.e. na polecenie Ptolemeusz I.  Możliwe jest, iż pomysłodawcą budowy był sam Aleksander Wielki. Latarnia znajdowała się na przybrzeżnej wysepce Faros przy wejściu do portu w Aleksandrii. Naukowcy przypuszczają, że była to wieża  o wysokości ok. 115~120 m. Miała dolną kondygnację o przekroju kwadratu, nad nią wznosiła się kolejna, ośmiokątna i trzecia o przekroju okrągłym. Latarnia zwieńczona była kopułą wspartą na ośmiu kolumnach. Na niej ustawiony był posąg Posejdona o wysokości około 7 m. W tamtych czasach była to najwyższa budowla na świecie o podstawie krótszej od jej wysokości. Po nadejściu zmroku rozpalano ogień. Odbijane metalowymi lustrami światło widoczne było z kilkudziesięciu kilometrów i znakomicie ułatwiało nawigację żeglarzom zdążającym do Aleksandrii. Chrust dostarczano  na grzbietach osłów, a potem na plecach tragarzy. Już w II wieku prawdopodobnie na wskutek trzęsienia ziemi  do morza runęła najwyższa kondygnacja. W  IX wieku jej dolna część została zaadaptowana na meczet o nietypowej orientacji – wzdłuż osi północ-południe.  Dalszych uszkodzeń latarnia doznała,  również za sprawą trzęsień ziemi w latach 1261, 1303 i 1323, po którym nie została odbudowana. Wieża została ostatecznie zniszczona przez trzęsienie w 1375. Pozostałe po niej ruiny zniknęły, kiedy w 1480 sułtan Egiptu użył ich do budowy na tym miejscu fortu. Obecnie na fundamentach latarni znajduje się Muzeum Morskie.

Mauzoleum w Halikarnasie
Zbudowany w 350 roku p.n.e. na polecenie wdowy  Artemizji  grobowiec Mauzolosa, perskiego satrapy Karii. Jońska świątynia z kolumnadą, na którą składało się 40 kolumn, miała 35 metrów wysokości, a podstawą był prostokąt o wymiarach 35,6 × 25 m. Na szczycie wznosiła się 24-stopniowa piramida z kwadrygą niosącą postaci zmarłego króla i jego małżonki – Artemizji.  Zaniedbana budowla pod wpływem upływu czasu, działań ludzi i trzęsień ziemi stopniowo popadała w ruinę. W 1404 roku n.e. tylko fundamenty i podstawa budynku pozostawały w całości. W 1494 i 1522 joannici zagrożeni najazdem muzułmanów używali surowców z mauzoleum, aby wzmocnić swoją siedzibę- Zamek św. Piotra. W trakcie rozbiórki Mauzoleum odkryty został sarkofag Mauzolosa, który następnie w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął. Część zabytków z mauzoleum, m.in. rzeźby, znajduje się w British Museum w Londynie.


Piramida Cheopsa
Według egiptologów została zbudowana około roku  2560 p.n.e., z przeznaczeniem na grobowiec faraona Cheopsa. Jako jedyna z listy 7 cudów świata starożytnego przetrwała do naszych czasów i to jeszcze w bardzo dobrym stanie. Budowa trwała około 20 lat. Wznoszeniem zajmowali się niewolnicy, którzy przytransportowali ponad  2,3 miliona kamiennych bloków (każdy ważący przynajmniej  ponad 2,5 ton) z kamieniołomu Tura i po rampach wciągali na piramidę.  Do budowy komór użyto także granitowych bloków ważących od 25 do 80 ton, pochodzących z Asuanu. Piramida była pierwotnie pokryta w całości kamienną i wapienną warstwą tworzącą gładką okrywę zewnętrzną – z okrywy tej pozostały jedynie nieliczne fragmenty, obecnie znajdujące się u podnóża piramidy. Pierwotna wysokość budowli wynosiła 146,59 m, współcześnie w wyniku erozji i utraty piramidionu liczy 138,75 m. O budowie piramidy pisał już Herodot: 

Cheops na wystawienie piramidy potrzebował dwudziestu lat. Wszystkim Egipcjanom kazał na siebie pracować. Jednym rozporządzono z łomów kamienia w górach arabskich włóczyć skały do Nilu, innym sprowadzone na łodziach przez rzekę kazał odbierać. Pracowało tak bez przerwy do stu tysięcy ludzi. Budowano zaś piramidę w kształt schodów.



Źródła:
WIEM, darmowa encyklopedia 
Wikipedia 
Ukryta Historia- Brian Haughton

niedziela, 4 maja 2014

W XVII wieku język polski był językiem międzynarodowym...

Język polski był bardzo popularny do XVII w. w środkowo-wschodniej  Europie ze względu na szerokie kontakty handlowe z państwami ościennymi i panującą wolność wyznaniową i światopoglądową dla cudzoziemców.

W czasach nowożytnych Rzeczpospolita tworzyła duży i znaczący w Europie organizm państwowy, leżący na ważnych szlakach handlowych i pośredniczący w kontaktach zachodu ze wschodem. Do ery wojen XVII w. była też krajem bogatym, o stosunkowo wysokiej stopie życia, ze względu na panującą w niej wolność wyznaniową, etniczną i światopoglądową, chętnie zamieszkiwanym przez cudzoziemców.

Znaczenie handlowe i polityczne sprawiło że język polski stał się międzynarodową mową we wschodniej części kontynentu. Posługiwało się nim wiele narodów zamieszkujących tereny Rzeczypospolitej, oraz był popularny w krajach ościennych. Języka polskiego często używali  kupcy niemieccy i czescy. Od połowy XVI wieku do początku wieku XVIII polszczyzna była językiem dworskim w Rosji, i tą drogą przeniknął do języka rosyjskiego szereg wyrazów pochodzenia zachodnioeuropejskiego, przyswojonych wcześniej przez język polski, oraz wyrazów rdzennie polskich. Pod koniec XVII w. język polski był popularny i modny także wśród wyższych warstw Moskwy, a jego znajomość była miernikiem wykształcenia i kultury. Posługiwała się  nim również kancelaria Chanatu Krymskiego w celu sporządzania dokumentów.
Język polski wywarł znaczny wpływ na takie języki jak: ukraiński, białoruski, litewski, rosyjski, jidysz, hebrajski, czeski, rumuński, węgierski

Wpływ Polski na inne kraje europejskie nie sięgał jedynie języka. Polska wywierała znaczny wpływ tak na modę jak i na sztukę wojenną. Wielką popularnością cieszyły się także traktaty polityczne i teologiczne polskich autorów. Chwalono także polski ustrój demokratyczny, choć zmiany w systemach politycznych państw europejskich, oparte się na ideach Machiavellego, zdążały w przeciwnym kierunku.



Źródła:
- Boże Igrzysko- Norman Davies
- Język. Naród. Państwo. Język jako zjawisko polityczne- Roman Szul
- Wikipedia

sobota, 3 maja 2014

Czy polscy archeolodzy odkryli grobowiec Aleksandra Wielkiego w Egipcie....

Zespół archeologów i historyków z Polskiego Centrum Archeologii przeprowadzając badania w krypcie chrześcijańskiego kościoła w Aleksandrii, natrafił na  wykonane ze złota i marmuru mauzoleum, które może okazać się grobowcem Aleksandra III Macedońskiego, bardziej znanego jako Aleksander Wielki. 


W starożytności  grobowiec Aleksandra Macedońskiego był miejscem licznych pielgrzymek. Podążali do niego zarówno "zwyczajni śmiertelnicy", jak i wielcy wodzowie, m.in Juliusz Cezar i Oktawian August. Szacuje się, iż ogromny pomnik został ukryty w III lub IV wieku naszej ery, przed zagrożeniem zniszczenia go przez chrześcijan.

Polscy badacze, w grobowcu odkryli liczne greckie inskrypcje, jedna z nich mówi, że  mauzoleum zadedykowane jest „Królowi Królów, Zdobywcy Świata, Aleksandrowi III”. Obecnie przeprowadzane są badania znalezionych tam kości, które mogą należeć do Aleksandra Wielkiego. Jeśli rzeczywiście tak będzie, to znalezisko polskich archeologów stanie się jednym z największych odkryć w całej historii archeologii, jeśli nie największym.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Skąd pochodzi zwyczaj śmigusa-dyngusa...

Zwyczaj początkowo związany był z obrzędami praktykowanymi przez Słowian, symbolizowała go  radość po odejściu zimy i nadejściu wiosny. Polegał m.in. na oblewaniu dam wodą, któremu towarzyszyło ich chłostanie. 


Śmigus i Dyngus początkowo były odrębnym zwyczajami. Z czasem jednak połączono je w jeden, gdzie trudno rozróżnić, który na czym polega. Śmigus głównie polegał na symbolicznym biciu witkami wierzby lub palmami po nogach i oblewaniu się zimną wodą, co symbolizowało wiosenne oczyszczenie z brudu i chorób, a w późniejszym czasie także i z grzechu. Natomiast dyngus wywodził się od wiosennego zwyczaju składania wzajemnych wizyt u znajomych i rodziny połączonych ze zwyczajowym poczęstunkiem, a także i podarunkiem, zaopatrzeniem w żywność na drogę. Początków  śmigusa-dyngusa musimy szukać w praktykach Słowiańskich, gdzie mówiona na niego (zwyczaj) włóczebny. Słowianie uważali, że oblewanie się wodą miało sprzyjać płodności, dlatego oblewaniu podlegały przede wszystkim panny na wydaniu. Czynność oblewania była dla nich zdecydowanie ważniejsza, bowiem ta panna, której nie oblano bądź nie wychłostano, czuła się obrażona i zaniepokojona, gdyż oznaczało to brak zainteresowania ze strony miejscowych kawalerów i perspektywę staropanieństwa. Z kolei chłopiec który oblał lub wychłostał więcej dam mógł czuć większe szczęście i powodzenie w roku. Niegdyś dziewczęta miały prawo do rewanżu dopiero następnego dnia, we wtorek wielkanocny. Pierwotnie Słowianie obrzędować nadejście wiosny mogli nawet do zielonych świątek.

Pierwszy polski  opis zwyczaju  wołoczebnego pochodzi z  XV wieku, z ustaw synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. Dingus prohibetur, przestrzegających przed praktykami, mającymi niechybnie grzeszny podtekst:
Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (...), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego.


W dawniejszych wiekach zwyczaj polewania wodą, był praktykowany głównie na wsi. Świadczą o tym praktykowane gdzieniegdzie do dziś  zwyczaje  związane z obfitymi plonami. M.in  zwyczaj, który miał ochronić plony przed gradobiciem i zapewnić urodzaj; w poniedziałek wielkanocny  gospodarze o świcie wychodzili na pola i kropili je wodą święconą, żegnali się przy tym znakiem krzyża i wbijali w grunt krzyżyki wykonane z palm poświęconych w Niedzielę Palmową.


Obrzędy drugiego dnia Wielkanocy obchodzone były w całej Polsce, prócz pomorza, na którym nie żyli Słowianie tylko  Bałtowie i Prusowie. Najbardziej rozbudowany zwyczaj śmigusowo-dyngusowy obchodzony jest w Zakarpaciu, gdzie  lany poniedziałek obchodzony jest przez trzy dni: drugiego dnia Wielkanocy chłopcy oblewają dziewczyny wodą, trzeciego dnia dziewczyny się mogą w ten sam sposób zrewanżować; a czwartego oblewa się inne osoby.


Śmigus-dyngus przetrwał nie tylko w Polsce, ale i w pobliskich państwach pochodzenia słowiańskiego Jest znany na Morawach jako szmigrust lub oblevacka, Słowacji jako oblievacka lub kupacka (szczególnie na wschodzie) oraz w regionach zachodniej Ukrainy. W XVI wieku słowiańską tradycję bardzo powszechnie przejęli Węgrzy. Do dziś praktykuje się tam oblewanie dam wodą i perfumami w lany poniedziałek.